"Dziewczyna, pies i on", Leslie Schnur
ANNA MARIA GIDYŃSKA • dawno temuKsiążka jest niewiarygodna, postaci antypatyczne, a ich koleje losu całkowicie nieprawdopodobne. Jeśli na początku język powieści jest jak przejrzysty, wartko płynący potok, wraz z upływem stron zmienia się w mętne rozlewisko. Cóż, autorka podpisała chyba kontrakt na określoną liczbę stron i większość z nich zapełniła rozwlekłymi, nudnawymi, nic nie wnoszącymi opisami stanu umysłów bohaterki i bohatera, a także ich niemrawymi próbami zejścia się ze sobą. Ostatni zwrot akcji – decydujący dla fabuły – zostaje opisany na pięciu stronach, a nagła kariera bohaterki streszczona w dwóch zdaniach.
Zaczyna się nieźle i przez pierwsze dwie strony czytelnik ma wrażenie, że oto trafił na książkę poniekąd będącą romantycznym czytadłem z obligatoryjnym wielokrotnym happy-endem, ale jednak ciekawą, niesztampową i dobrze napisaną. Po przeczytaniu całej książki nie mogę podtrzymać tej pochlebnej opinii. Zacznę bez ogródek — fabuła jest nudna, miałka i przewidywalna a para głównych bohaterów, nieodwołalnie muszących zejść się na ostatniej stronie powieści, nie wywołuje żadnych przychylnych uczuć. Spójrzmy prawdzie w oczy – fajtłapowaty urzędnik skarbówki, który wciela się w swojego brata bliźniaka, żeby sprawdzić zasoby finansowe i uległość wobec fiskusa pewnej pisarki jakoś nie przypomina Romea, Heathcliffa ani nawet Marka Darcy. Z drugiej strony, heroina romansu, która po odejściu z wydawnictwa w wieku lat trzydziestu pięciu, wyprowadza ludziom psy, a w międzyczasie myszkuje po ich mieszkaniach i czyta ich prywatną korespondencję, też nie do końca kojarzy się z Julią czy inną Izoldą. To nie kochankowie z Werony, lecz współcześni everymani, boleśnie zwyczajni, rażąco niedoskonali – i zapewne to, zdaniem autorki, czyni ich idealnymi bohaterami tego romansidła.
Niestety, czytanie o życiowych nieudacznikach, którzy spędzają czas w mało porywający sposób, nie jest moją ulubioną rozrywką. Podejrzewam zresztą, że nie jestem w tym upodobaniu odosobniona – jakże tu bowiem czytać o perypetiach urzędnika, który sam siebie uważa za nudziarza, czy pochylać się nad losem kobiety, która zagląda w zakamarki mieszkań i dusz swoich klientów – zupełnie bez ich wiedzy i zgody? Skoro już autorka musiała umieścić akcję w takich, a nie innych realiach, dobrze byłoby postarać się, żeby powołane przez nią do życia postaci dały się choć trochę polubić, w przeciwnym razie trudno mówić o jakiejkolwiek identyfikacji.
Jeśli na początku język powieści jest jak przejrzysty, wartko płynący potok, wraz z upływem stron zmienia się w mętne rozlewisko. Cóż, autorka podpisała chyba kontrakt na określoną liczbę stron i większość z nich zapełniła rozwlekłymi, nudnawymi, nic nie wnoszącymi opisami stanu umysłów bohaterki i bohatera, a także ich niemrawymi próbami zejścia się ze sobą. Ostatni zwrot akcji – decydujący dla fabuły – zostaje opisany na pięciu stronach, a nagła kariera bohaterki streszczona w dwóch zdaniach. O ile w filmach pokazanie pół roku życia jakiejś postaci w migawkach umajonych piosenką jest częstym zabiegiem, o tyle taki “skrót myślowy” w książce jest dość ryzykowny.
Książka jest niewiarygodna, postaci antypatyczne, a ich koleje losu całkowicie nieprawdopodobne. Osobom spragnionym tego typu rozrywek polecam „Przygody barona Münchhausena”, biografie seryjnych morderców albo cokolwiek z półki oznaczonej „fantasy”. „Dziewczyna, pies i on” niech lepiej zostaną na wystawie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze