„Nocna zamieć”, Johan Theorin
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuAutorzy kryminałów ze Skandynawii są mistrzami w kreowaniu atmosfery. Mamy tu mnogości wątków, ale powieść jest niezwykle klarowna. Zamiast akcji pędzącej na łeb na szyję otrzymujemy niemal senną narrację i przewagę wątków obyczajowych nad kryminalnymi. Wszystko zaś zmierza ku niezwykle przemyślanemu zakończeniu, które, choć wynika z wyłożonych wcześniej tropów, może wprawić czytelnika w osłupienie.
Stara szwedzka legenda głosi, że dawno temu do Bałtyku wpadł gigantyczny motyl. Jego skrzydło utworzyło wyspę, Olandię, gdzie ludzie od wieków zajmują się rybołówstwem. Tam też dzieje się akcja Nocnej zamieci Johana Theorina.
Joakim i Katrine są sympatycznym, kochającym się i wciąż młodym małżeństwem – czyli idealnym z punktu widzenia zapotrzebowania czytelników literatury kryminalnej. Od razu wiadomo, że decyzja o przeprowadzce ze Sztokholmu do domku na Olandii nie należy do najszczęśliwszych. I rzeczywiście. Joakim wyjeżdża a Katrine tonie przy przystani. Morderstwo czy nieszczęśliwy wypadek? Policja, odwykła od wszelkich wysiłków ma jasną interpretację wydarzeń, tylko niepokorna pani funkcjonariusz, Tilda, zaczyna drążyć sprawę.
Sama Tilda nie jest kryształowa, bowiem uwikłała się w romans z żonatym mężczyzną. A potem tajemnice odkrywają się jedna za drugą, każda szafa zdaje się skrywać szkielet z ponurą historią. Katrine nie była pierwszą osobą, która zginęła w pobliżu domu. Jedno z jej dzieci, sześcioletnia Livia widuje nocami zmarłą matkę, no chyba, że Katrine wcale nie jest jej matką… Ot, kolejny sekret. O domu na Olandii krążą zresztą niezwykłe opowieści. Nawiedzają go duchy z jasnym zamiarem udania się na pasterkę – a tak się składa, że Wigilia zbliża się z każdym dniem. Z zagadkową śmiercią Katrine ma też związek grupa młodocianych złodziei, zasięgających rady u ducha Aleistera Crowleya. Kto zacz? Gość niezwykle blisko diabła. A żeby tajemnic nie zabrakło, matka ofiary także ma swoje za uszami.
Zadziwiające, ale przy tej mnogości wątków, powieść Theorina jest niezwykle klarowna. Zamiast akcji pędzącej na łeb na szyję otrzymujemy niemal senną narrację i przewagę wątków obyczajowych nad kryminalnymi. Wszystko zaś zmierza ku niezwykle przemyślanemu zakończeniu, które, choć wynika z wyłożonych wcześniej tropów, może wprawić czytelnika w osłupienie. Theorin, rozplątując wątki nie odmówił sobie jednak prawdziwie hollywoodzkiego finału: dostajemy bandytów w zamieci, bieganinę po domu, duchy i trupy.
Nie od dziś autorzy kryminałów ze Skandynawii są mistrzami w kreowaniu atmosfery. Chętnie wybierają odludne tereny, chatki i stare historie, by następnie tchnąć w nie życie. Nocna zamieć to dobra książka, ale czy kryminał? Jeśli ktoś lubi zabawę w klasyfikację gatunkową książek, będzie miał dodatkową uciechę. Z reguły, jako kryminały wydawcy promują powieści sensacyjne i thrillery. Intryga przedstawiona w powieści spełnia jednak wymagania gatunkowe, ale książki nie składają się z samych intryg. Na co ten domek, samotnia latarnika? Finał mógłby rozegrać się i w słońcu, nie podczas zamieci. Samo otwarcie, z zagadkową śmiercią, legendami i dziewczynką widującą zmarłych przynależy do horroru.
Johan Theorin zrobił wszystkim numer i odświeżył formułę powieści gotyckiej. Zmieńmy Olandię na Irlandię, domek na zamek, Joakima na grafa, a Katrine niech stanie się hrabiną z wody wyłowioną – będzie grało. Całość jest oczywiście piekielnie nowoczesna, Theorin nie stylizuje, nie próbuje żadnych archaizacji, mamy do czynienia z powieścią na wskroś współczesną, nawet diagnozującą samotnych Skandynawów, jednocześnie, czerpiącą całymi garściami z wydawałoby się, zupełnie archaicznej tradycji literackiej. Dzięki temu Nocną zamieć można czytać wielokrotnie dla samej zabawy w rozplątywanie zagadek związanych z konwencją.
A jak ktoś nie lubi, to ma i tak świetny kryminał.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze