Piotr Milewski utrzymuje, że wcale nie jest pisarzem, ale kamerąustawioną przy drodze pokuty przez Sąd Terapeutyczny Okręgu Kings. To po częściprawda. "Rok nie wyrok" jest bowiem zapisem rocznego, przymusowego odwyku oddragów, pełnym dygresji katalogiem absurdów i charakterów ludzkich. ZMilewskiego, na co dzień radiowego korespondenta, wychodzi jednak pisarzpełną gębą. Jego atak na słowo momentami jest kapitalny, zbitki, potrzaskanezdania robią wrażenie na ludziach, którzy lubią te klocki. Książka mazresztą szansę na zaistnienie w literaturze, a to ze względu na całkiemudaną próbę spolszczenia slangu amerykańskich kryminalistów, ludzi z gett itym podobnych. Momentami, Milewski posługuje się słownikiem w przypisachby pewne rzeczy wyjaśnić, jednak w trosce o czytelnika przekładaatrakcyjność nad wierność tłumaczenia. Efekt jest co najmniej ciekawy. Czterystastron maczkiem w nowomowie.
Spotykamy tu galerię oryginałów i ludzi przeciętnych, kryminalistów ipechowców, zagonionych do wspólnej sali terapeutycznej. Zaskakuje delikatnasympatia, z jaką autor pisze o łajdakach i niedorajdach, trudno teżodgadnąć na ile Milewski broni się przed przerysowanie, czy cech ludzkich niewzmacnia: wolno mu jednak, to powieść, a nie reportaż. Brak tu właściwejakcji, całość jest prostym lecz namiętnym zapisem rocznego odwyku. Lekturajest sensowna nie tylko dla obyczajowych smaczków, skarbów słownych, czyuzyskania wiedzy o terapii w Stanach. Milewski mimochodem obnaża absurdalnekonsekwencje pewnego myślenia o człowieku.
Istnieją dwa wyjścia: człowiek z natury swej jest zły lub dobry.Pierwszy pogląd zasadza się w chrześcijaństwie (przyrodzona grzeszność), drugiw tradycji oświecenia. Program terapeutyczny, który stał się udziałemMilewskiego przyjmuje ogólną poczciwość natury ludzkiej, zło ma polegaćna zbłądzeniu. Niemal każdy jest do naprostowania. Nie mam pojęcia, możeto i prawda, w każdym razie, w takie rzeczy wierzyć warto. Programterapeutyczny, który stał się udziałem Milewskiego zakładał właśnie taką,naturalną dobroć, przy jednoczesnej, nonsensownej wierze, że każdego, ktozbłądził w używki można naprawić identyczną metodą. Handlarz icwaniak, heroinista, kokainista z wieloletnim stażem, prosty, w gruncie rzeczy,uczciwy człowiek palący zioło po pracy, pijaki, prymitywy, tępaki, ludziezaskakująco mądrzy i zorientowani trafiają w tryby tej samej maszyny.Poddani bliźniaczym mechanizmom, od początku bimbają sobie z całego programu.Większość się wykrusza. Niektórzy przechodzą z poczuciem zmarnowanegoroku i nie zmieniają nawyków, co najwyżej stają się ostrożni. Możeniektórym rzeczywiście to pomaga pewne jest natomiast, że program zautomatu odcina skrajności, ludzi wybitnych i marnych, akcentującprzeciętność.
W gruncie rzeczy, „Rok nie wyrok” jest świadectwem szczególnej przygody,rozegranej na płaszczyźnie indywidualnego doświadczenia, absurdu systemu,wejścia w szalenie barwną społeczność, wreszcie, fantastycznego języka gotowej księgi cytatów.