"Max Payne", John Moore
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZachwyca wizja Nowego Jorku - gigantycznej, przejmująco zimnej metropolii. W tym świecie rządzi relatywizm moralny, etyka to anachronizm, przyjaciele okazują się wrogami. Słabą stroną jest scenariusz. Brakuje czarnego humoru. Mark Wahlberg w roli podstarzałego, zarośniętego, zaniedbanego detektywa wypada komicznie. Film skierowany jest głównie do fanów gier.
Gry komputerowe to jeden z fenomenów współczesności. Niegdyś wykpiwana rozrywka dla najmłodszych, obecnie przynoszący wielomilionowe zyski rynek. Czy to się komuś podoba, czy nie, gry na stałe zadomowiły się w kulturze masowej. Powstają przy udziale ogromnych budżetów, postacie dubbingują najbardziej znane gwiazdy (np. w GTA udzielali się m.in. Samuel L. Jackson i Ray Liotta). Najpoważniejsze tygodniki w działach kulturalnych mają podrozdziały recenzujące właśnie gry, poszczególne tytuły (Stalker, GTA) wzbudzają spory i dyskusje. A wiek przeciętnego gracza — jeżeli wierzyć badaniom — to obecnie 20–30 lat.
I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie typowa w gruncie rzeczy reakcja rynku. Mamy sukces, a więc — przepraszam za wyrażenie — musimy go wydoić do ostatka, wysączyć do ostatniej kropli. I tak gry przechodzą obecnie tę samą drogę, która jeszcze niedawno była udziałem komiksów. A więc udanym (czytaj: przynoszącym duże zyski) tytułom towarzyszyć muszą nie tylko standardowe gadżety (plakaty, t-shirty, soundtracki), ale także książki i filmy fabularne. O ile miało to sens w wypadku komiksów (fenomenalne Batmany Burtona, udane Sin City Rodrigueza), to w przypadku gier owocuje to serią spektakularnych porażek, co nie dziwi. Komiks wyposażony jest zwykle w atrybuty takie jak np. fabuła. W grach jest ona zwykle pretekstem — liczą się strzelaniny i pościgi (bo też i ekranizuje się głównie tzw. strzelanki i zręcznościówki).
Odpowiedzialnemu za Maxa Payne'a Johnowi Moore'owi (Za linią wroga) trzeba uczciwie oddać sprawiedliwość — próbował. Wycisnął z gry, ile się tylko dało. Bardziej niż — wątpliwej zresztą jakości — fabuła, interesował go klimat, atmosfera i strona wizualna filmu. Gra pomysłowo łączyła klimat klasycznego kina noir z nowinkami braci Wachowskich (m.in. Matrix) i Johna Woo. Podobnie film — mroczny i sugestywny, wyraźnie nawiązujący do Chandlera. W tym świecie rządzi relatywizm moralny, etyka to anachronizm, przyjaciele okazują się wrogami, "zło czai się wszędzie", itd. Zachwyca wizja Nowego Jorku — gigantycznej, przejmująco zimnej metropolii. Nocami ulice są puste, w cieniu drapaczy chmur umierają narkomani i bezdomni, przez cały czas pada deszcz (lub śnieg), Manhattan oblepiony jest błotem, itd. Naprawdę — trudno pozostać obojętnym wobec tej wizji — jest mocna i sugestywna.
Ale gra pozostaje grą. Jak nietrudno się domyślić, najsłabszą stroną Maxa Payne'a jest scenariusz. Zrezygnowano z obecnego w grze czarnego humoru. W efekcie całość utraciła lekkość, chwilami film jest najzwyczajniej nudny. Broni się jako tako początek, punkt wyjścia jest klarowny — nowojorski gliniarz traci rodzinę, jego żona i córka zostają brutalnie zamordowane. Tak rodzi się mroczny antybohater, detektyw owładnięty obsesją odszukania sprawców. Dalej jest już tylko gorzej — pojawia się mroczna sekta, która chwilę później okazuje się forpocztą potajemnie produkującego narkotyki koncernu farmaceutycznego. Ów koncern (Aesir) wspomagany jest przez nieczyste siły, służą mu mityczne walkirie, a nawet sam szatan, itd. I tak całość dryfuje w stronę kompletnie nieczytelnej bzdury. Scenariusz sprawia wrażenie zbudowanego z bezładnie posklejanych scen, nic tu do siebie nie pasuje, widzowi co i rusz serwuje się szalone skróty myślowe, dialogi mają charakter czysto opisowy, itd. Mówiąc wprost — kto nie grał w grę, będzie miał duży problem z odpowiedzią na zawsze aktualne pytanie: o co w tym wszystkim chodzi?
Kontrowersyjny wydaje się także wybór odtwarzającego tytułową rolę Marka Wahlberga. Niegdysiejszy Marky Mark udowodnił już (choćby w Infiltracji i Boogie Nights), że potrafi grać, ale do roli Maxa najzwyczajniej nie pasuje. Wahlberg rzekomo pochodzi z rodziny patologicznej, jest dzieckiem ulicy, itd. Ale jakimś cudem ta patologiczna rodzina najpierw wypuściła w świat podporę (ciekawe, czy ktoś to pamięta) New Kids On The Block (Donnie Wahlberg), później dała początek karierze Marky Marka — gwiazdy komercyjnego rapu i reklamowej twarzy Calvina Kleina. I tu tkwi problem — Wahlberg pozostaje w większym stopniu epigonem Toma Cruise'a niż Humphreya Bogarta. Potrafi wiarygodnie zagrać np. targanego wątpliwościami adepta szkoły policyjnej (wspomniana Infiltracja). Ale w roli podstarzałego, zarośniętego, zaniedbanego detektywa o świadomości ukształtowanej bolesną traumą chwilami wypada komicznie. I nie jest to komizm zamierzony.
I tak znęcać się nad Maxem Payne'em można bez końca. Ale jeżeli uznamy istnienie oddzielnego gatunku, tzw. ekranizacji gier komputerowych, trzeba przyznać — John Moore stworzył prawdopodobnie najlepszy film w swojej klasie. A że pomimo tego jest to dzieło skierowane jedynie do fanów gry? Cóż, taki gatunek. Można na niego narzekać, ale w dzisiejszym świecie nikt tych narzekań słuchać nie będzie. A już na pewno nie hollywoodzcy producenci odpowiedzialni za, co najmniej kontrowersyjny, pomysł adaptowania gier.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze