„Czekając na barbarzyńców”, John Maxwell Coetzee
ALTER • dawno temuPowieść „Czekając na barbarzyńców” jest głęboko przemyślaną i po mistrzowsku napisaną książką, otwierającą szerokie pole do refleksji nad samym sobą oraz światem. Czyta się ją z zapartym tchem, a obrazy wywołane lekturą na długo zapisują się w naszej pamięci. Polecam wszystkim.
Powieść „Czekając na barbarzyńców” zeszłorocznego laureata literackiej Nagrody Nobla Johna Maxwella Coetzee jest książką w dorobku tego autora szczególną. Wydana po angielsku w 1980 roku pierwsza przyniosła mu światowy rozgłos. W niej też najjaskrawiej uwidacznia się skłonność pisarza do paraboli. Złożona symbolika dzieła odsłania nam głębszy wymiar twórczości Coetzee, pozwala bliżej przyjrzeć się duchowemu procesowi, jaki leży u podstaw jego pisarstwa.
Akcja “Czekając na barbarzyńców” toczy się w leżącej na pograniczu pewnego Imperium prowincji, której namiestnikiem jest starzejący się z wolna urzędnik – bohater i narrator w jednej osobie. Prowadzi on spokojne życie, rzetelnie wypełniając swoje obowiązki, czas wolny poświęcając zaś lekturze klasyków i zmysłowym przyjemnościom. Pewnego dnia do miasta przybywa pułkownik Joll, oficer Wydziału Trzeciego (czytaj: Służb Bezpieczeństwa) przysłany ze stolicy dla zbadania prawdziwości pogłosek o szykowanym przez dzikie plemiona ataku na Imperium. Torturami wymusza na przypadkowo schwytanych barbarzyńcach potwierdzenie tych – zrodzonych nota bene w głębi kraju(!) – obaw. Podczas gdy do niewoli, w wyniku przeprowadzonej obławy, dostają się kolejni bogu ducha winni tubylcy, których Joll poddaje okrutnym przesłuchaniom, w narratorze dojrzewa bunt przeciwko metodom jego postępowania. Bierze pod swoją opiekę jedną z ofiar pułkownika, oślepioną dziewczynę, która w wyniku prześladowań traci również ojca i dziecko. Swój sprzeciw wobec władzy, której sam jest reprezentantem, narrator opłaci licznymi cierpieniami.
Na pierwszy rzut oka „Czekając na barbarzyńców” zdaje się być jedynie alegorycznym przedstawieniem mechanizmów funkcjonowania południowo-afrykańskiego apartheidu, w którym tłumiony lęk przed ludnością murzyńską rodzi irracjonalne wybuchy bezlitosnych prześladowań. Bohater powieści jako przedstawiciel „rasy cywilizowanej” (w domyśle: białej) odkrywa ciążącą na nim odpowiedzialność za zbrodnie własnego państwa i głęboko ukryte w duszy skażenie wynikające z faktu bycia jego obywatelem. Na tym jednak alegoryczny sens książki się nie wyczerpuje.
Można by z powodzeniem odwołać się tu do twórczości Conrada lub Kafki — na obu autorach Coetzee wyraźnie się wzoruje – ale tropem tym podąża już wielu krytyków. Tymczasem równie ważnymi źródłami inspiracji pisarza wydają się psychologia nieświadomości Junga i wizja początków antycznej religii Kerenyi’ego. Czym bowiem jest Imperium, jeśli nie ludzką Jaźnią, której najgłębsze centrum stanowi nieznana stolica. Wszystkie wydarzenia w powieści rozgrywają się na obszarze zarządzanym przez narratora, jawią się nam przez pryzmat jego świadomości.
Wykreowana przez Coetzee’ego rzeczywistość łączy w sobie obraz świata realnego z inicjalnym i mitotwórczym marzeniem sennym. Mężczyźni i kobiety pojawiający się w książce są wcieleniami różnych aspektów duszy narratora, odpowiadają również dwóm odrębnym jej sferom: świadomości i nieświadomości. Kolejne akty okrucieństwa, których dopuszcza się Joll i jego podwładni, stanowią w istocie końcowe etapy trudnego procesu rozwoju osobowości dokonującego się poprzez duchową coniunctio oppositorum (połączenie wymienionych wyżej, przeciwstawnych sobie sfer).
Ufortyfikowane miasto, siedzibę namiestnika, Coetzee wyraźnie odnosi do idei mandali, jako symbolu Całkowitości Jaźni, a także do antycznych wyobrażeń o świecie umarłych i labiryncie. Toteż przygarnięta dziewczyna, będąca przedmiotem sprzecznych uczuć narratora, jako jego cierpiąca anima nosi w sobie w zredukowanej postaci cechy kreteńskiej Pani Labiryntu – Ariadny, Persefony i Afrodyty zarazem.
„Czekając na barbarzyńców” Johna Maxwella Coetzee można odczytywać jako próbę oddania za pomocą złożonej analogii duchowej kondycji współczesnego człowieka i aktualnej sytuacji cywilizacji zachodniej. Ta ostatnia coraz bardziej przypomina Imperium Rzymskie z jego hedonistyczno-stoicką filozofią, religijnym synkretyzmem i pełną brutalności polityką wobec innych kultur i ludów. Rosnące dziś w siłę nowe Imperium w swoim zaślepieniu wyklucza niemal zupełnie dialog ze słabszymi, mniej rozwiniętymi krajami i tym samym skazuje się w dalszej perspektywie na samotność i upadek. Odpowiednio, człowiek przełomu XX i XXI wieku, wypierając ze świadomości prawdę o swoich pierwotnych instynktach, ignorując wyrządzane przez siebie i innych zło, szykuje sobie na przyszłość zgubę. Nadzieję na uniknięcie katastrofy pokłada Coetzee w wielkiej antycznej tradycji — sięgającej swoimi początkami minojskiej Krety, obecnej także w myśli Ojców Kościoła, czy alchemików, a dogłębnie badanej i odnowionej przez Junga – dla której istnieje ścisła analogia między światem przyrody i światem ducha, naturą postrzeganą zmysłami i działającą w umyśle człowieka. Tradycja ta — tak jak przedstawia ją pisarz — mogłaby posłużyć za akceptowany przez wszystkich (wierzących i ateistów) fundament dla wewnętrznego rozwoju i moralnej przemiany jednostki, polegających przede wszystkim na bolesnym oczyszczaniu jej duszy ze zła.
Powieść „Czekając na barbarzyńców” jest głęboko przemyślaną i po mistrzowsku napisaną książką, otwierającą szerokie pole do refleksji nad samym sobą oraz światem. Czyta się ją z zapartym tchem, a obrazy wywołane lekturą na długo zapisują się w naszej pamięci.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze