„Baśń”, Jonas T. Bengtsson
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPrzeczytajcie proszę tę książkę. Kupcie ją. Jeśli nie możecie kupić, pożyczcie. Warto, bo Bengtsson pisze o tym, co najważniejsze. Myślałem, że literatura nie zdoła mnie poruszyć. A jednak, zostałem bez butów.
Przeczytajcie proszę tę książkę.
Wyobraźcie sobie dwóch dezerterów z życia. To ojciec i syn. Włóczą się po chmurnej Danii. Ojciec to na wpół obłąkany przestępca łagodnego kalibru, wyróżniający się niesamowitą skłonnością do narzucania swojej woli innym. Potrafi namówić sprzedawcę by dał towar bez płacenia. Czasem po prostu kradnie. Pracuje jako wykidajło, ochroniarz w burdelu, obsługa konsolety w podrzędnym teatrze. Najczęściej nie wiadomo, co robi. Nieustannie ogląda się za siebie i często przeprowadza.
Ten facet jest współczesnym baronem Munchausenem, konfabulantem o jasno postawionym celu – nie może dopuścić, by syn poznał prawdę o biedzie życia, które wiodą. Żadnego strachu, żadnej niepewności jutra. Wszelkie niepoprawne posunięcia tłumaczy synowi snując jedną wielką, tytułową baśń. Opowiada o białych ludziach wysłanych przez złą królową, aby zrobić im krzywdę. To przed nimi uciekają. W międzyczasie pokazuje różnorakie czary i uczy jak zobaczyć ducha. Chłopiec wyrasta w tym świecie i wierzy ojcu bez zastrzeżeń. Istnieje niebezpieczeństwo, że ojciec wierzy również sobie.
To zresztą fantastyczny tato. Każdą chwilę – poza różnie rozumianą pracą – poświęca dziecku. Wymyśla zabawy. Bez przerwy snuje opowieści. Zabiera w miejsca, które nie wpadłyby do głowy innym ojcom, a przede wszystkim uczy. Chłopak przecież nie chodzi do szkoły. Ten ciągły pęd ujęty w fantastyczną osnowę czyni jego życie zupełnie wyjątkowym, prawdopodobnie lepszym od tego, które wiedzie większość ludzi. Jest jednocześnie synem Gandalfa, Johna Dillingera i Dumbledora. Ale to tylko baśń. A każda baśń musi mieć swój koniec.
Kiedyś więź między ojcem i synem zostanie brutalnie zerwana. Chłopaka zassie rzeczywistość, gdzie nie ma ani duchów, ani wysłanników białej królowej. Będzie uczył się normalności i boksował się z nią jak z upiorem. Sprawi mnóstwo kłopotów w szkole i swojej nowej rodzinie. Nauczony do życia w ruchu, nie zdoła zagrzać nigdzie miejsca. Przeznaczony jest mu los artysty, albo pijaka i narkomana. Co zresztą łatwo połączyć. A kto spędził lata w baśni, nigdy nie zechce wrócić do prawdziwego wymiaru.
Przeczytajcie tę powieść. Kupcie ją. Jeśli nie możecie kupić, pożyczcie. Warto, bo Bengtsson pisze o tym, co najważniejsze. O miłości pomiędzy ojcem i synem. O tym, jak ważna jest opowieść, że życie jest piękne i trudne jednocześnie. O tym, że czasem trzeba porzucić wszystko, że trzeba spalić jointa i pójść, o pierwszym i dziesiątym zakochaniu, o wódce pitej zaraz po przebudzeniu i długich miesiącach samotności. O tajemnicach, które doskonale rozumiemy, ale które nigdy nie zostaną wypowiedziane – po prostu brakuje dla nich słów. O pracy twórczej, jej radościach i mękach. O powołaniu artysty. O ludzkiej podłości i wielkoduszności. O narzucaniu swojej woli innym. O tym, że czasem trzeba kogoś zabić a potem dalej żyć. W „Baśni” jest to wszystko i dużo więcej. Myślałem, że literatura nie zdoła mnie poruszyć. A jednak, zostałem bez butów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze