„Miss Marca”, Zach Cregger, Trevor Moore
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuMiss Marca to przedstawiciel nowego podgatunku komedii romantycznych, przez twórców określanych jako "komedie świntuszące", przez krytyków zaś jako "komedie wulgarne". Przeogromna ilość aluzji o tematyce fekalno-analno-waginalnej. Lwia część pierwszej połowy filmu opiera się na częstych, niekontrolowanych i niezwykle obfitych wypróżnieniach głównego bohatera. Słaby, nudny i głupi film.
Tucker i Eugene to kumple z dzieciństwa. Od małego oglądają (podkradanego starszym braciom) Playboya. Magazyn ma na nich duży, ale skrajnie różny wpływ: Tucker wyrasta na licealistę będącego erotomanem gawędziarzem, Eugene przeciwnie — wraz ze swoją dziewczyną Cindi nie tylko nie uprawiają seksu, ale też promują wstrzemięźliwość w trakcie pogadanek organizowanych przez miejscową szkółkę niedzielną. Kiedy po trzech latach znajomości Cindy obwieszcza, że "dorosła do tego, by zrobić następny krok," Eugene wpada w panikę. W trakcie balu maturalnego (zgodnie z planem Cindy to ma być "ta noc") Eugene dodaje sobie odwagi, wznosząc kolejne toasty z Tuckerem. W efekcie upija się, potyka, spada ze schodów, uderza głową w ścianę i zapada w śpiączkę.
Kiedy budzi się po czterech latach, czeka go szereg przykrych niespodzianek: rodzice przeprowadzili się do innego miasta, a Cindy robi karierę jako gwiazda "Playboya" (jej nagie zdjęcia zdobią marcową rozkładówkę magazynu). Załamanemu chłopakowi przychodzi z pomocą Tucker: wykrada go ze szpitala i ładuje do samochodu. By odzyskać Cindy, wyruszają do Kalifornii na coroczną imprezę Playboya. Do legendarnej willi Hugh Hefnera wprowadzić ma ich kumpel ze szkolnej ławy, obecnie gwiazda hip-hopu, Horsedick.Mpeg, autor przeboju Suck My Dick, While I Fuck That Ass.
Miss Marca to przedstawiciel nowego podgatunku komedii romantycznych, przez twórców często określanych jako "komedie świntuszące", przez krytyków zaś jako "komedie wulgarne". Wyodrębnianie ich jako wspomniany "nowy gatunek" wydaje się zresztą przesadzone. Po prostu działa tu znana od wieków zasada, według której gorszy pieniądz wypiera lepszy. A że wakacyjne komedie romantyczne nigdy nie ustawiały sobie poprzeczki zbyt wysoko, w ostatnich sezonach doczekaliśmy się wysypu najprawdziwszych koszmarków.
Cała nowość sprowadza się do tego, że znany z niegdysiejszych młodzieżowych produkcji tego typu siermiężny humor sytuacyjny wymieniono obecnie na permanentne nadużywanie słowa fuck. Dorzucono jeszcze przeogromną ilość aluzji o tematyce fekalno-analno-waginalnej. I tyle. To wszystko ma śmieszyć i cieszyć współczesnego 12–13-latka.
Wydawałoby się, że dla recenzenta jest to sytuacja wymarzona. Ostatecznie cóż łatwiejszego niż kpić. Tego zdania byłem po lekturze wszystkich Wpadek i Supersamców. Z Miss Marca rzecz ma się nieco inaczej. Kpić z tego filmu to jak kopać leżącego, jak drwić z kaleki, wyśmiewać niedorozwinięte dzieci. Jakoś nie uchodzi. Łatwiej już powiedzieć wprost: tak słabego, nudnego i głupiego filmu jak Miss Marca nie widziałem od lat.
Ale jeżeli ktoś nie chce uwierzyć mi na słowo, proszę bardzo, przytaczam szczegóły. Jak nakazuje kanon komedii wulgarnej, niezwykle istotną rolę odgrywają tu ekskrementy. Wybudzony ze śpiączki Eugene znajduje się w stanie częściowej atrofii, co objawia się m.in. problemami w utrzymaniu pionu. Ale błędnik chłopaka ma się i tak świetnie w porównaniu z jego zwieraczem. I tak lwia część vis comica pierwszej połowy filmu opiera się na częstych, niekontrolowanych i niezwykle obfitych wypróżnieniach głównego bohatera. Ale bohaterów mamy dwóch. Problemem Tuckera jest armia ścigających go strażaków. Jak do tego doszło? Nic prostszego. Dziewczyna Tuckera z okazji rocznicy ich związku postanawia uszczęśliwić chłopaka, fundując mu seks oralny.
Ale że choruje na epilepsję, właśnie w trakcie tej czynności dopada ją nagły szczękościsk. Przerażony perspektywą utraty członka Tucker wbija jej widelec w czoło. A że dziewczyna ma brata strażaka… Dalej jest tylko gorzej. Od każdego zapalonego ognia (papieros, świeczka) wybucha tu oczywiście pożar wielkich rozmiarów, równie istotną funkcję pełnią gazy (popularne "bąki") itd. A na deser dostajemy (grającego samego siebie) Hugh Hefnera. Wydawca i naczelny Playboya występuje tu w roli duchowego ojca wszystkich Amerykanów, tak więc i Tuckerowi chętnie wyjaśnia, co jest w życiu naprawdę ważne. Po czym następuje zakończenie tak banalne i głupie, że aż na swój sposób zaskakujące.
Kto myśli, że właśnie zdradziłem podstawowe "atuty" Miss Marca, jest w błędzie. Podobnych wątków jest tu jeszcze cała masa, tak więc fanów tego typu poczucia humoru czeka prawdziwa uczta. A pozostałych widzów — półtorej godziny przepotwornej wręcz nudy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze