Nie przejmujmy się jednak angielską flegmą. Berry & Spelling niczym nie różni się (niestety) od typowego polskiego przedsiębiorstwa (tego z wyższej półki). Ekscentryczny prezes Sir Berry rządzi firmą niczym zagadkowy Sfinks, spoglądając na podwładnych z najwyższego piętra swojego wieżowca; sekretarki zachowują się tak, jakby były szefami oddziałów; ludzie darzą się sympatią, flirtują ze sobą (zdobywając karierę przez przysłowiowe łóżko), ale i są w stanie utopić rywala w łyżce zupy. Gdzieś między nimi przemyka Beata, na którą większość pracowników patrzy z kpiącym wyrazem twarzy, wiedząc, że swoje stanowisko zdobyła dzięki totalnemu szczęściu. Kiedy jednak progi firmy przekracza polski biznesmen, Beata czuje się jak ryba w wodzie. Polak płaci agencji niebotyczne pieniądze, więc nasza bohaterka może być spokojna o swoje stanowisko. Bez niej nikt z Jerzym Kuźbą sobie nie poradzi.
Ale zabawnie jest nie tylko w pracy. Beata mieszka w dwiema „zakręconymi” dziewczynami, Niemką i Dunką. Hettie to wegetarianka, praktykująca medytację i regularnie popalająca marihuanę, Kirsten natomiast jest miłośniczką oszczędzania. Życie pod jednym dachem z dwoma oryginałami do łatwych nie należy. Chociaż dziewczyny wspierają się jak mogą, wymieniając porady dotyczące chłopaków, seksu, gotowania i farbowania włosów, z całą pewnością londyńskie życie Beaty do harmonijnych i łatwych nie należy.
Autorka książki Karpie, łabędzie i Big Ben wie, o czym pisze. Ada Martynowska po maturze wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie studiowała na King's College w Londynie, a po ukończeniu studiów pracowała w londyńskiej agencji public relations (miasto w tych latach przeżywało szturm polskiej emigracji). O jej specyficznym stosunku do siebie i Polaków przyjeżdżających do Londynu, świadczy chociażby fakt, że pisarka skrzętnie wykorzystała kilka artykułów, opublikowanych w brytyjskiej prasie. Zacytujmy fragment jednego z nich: Czyż jest coś bardziej idyllicznego niż pływające po niezmąconej tafli wody stado łabędzi? Oczywiście tylko wtedy, gdy nie ugania się za nim banda głodnych imigrantów z Europy Wschodniej... I jeszcze jeden ciekawy cytat z Daily Messenger (24.04.2006): Rząd zapewniał, iż polscy imigranci są głównie MŁODZI, ZDROWI I STANU WOLNEGO, ale zastraszająca liczba polskich noworodków i rosnące kolejki w szpitalach mówią same za siebie. Czy Wielka Brytania na pewno jest na to gotowa? Nie wszyscy Polacy, jak pokazują realia, doskonale radzą sobie na emigracji. Ale są też tacy, którym udaje się zrobić karierę w renomowanych firmach.
Powieść Ady Martynowskiej to zabawna, z przekąsem i dystansem napisana opowieść o życiu w wielkim, europejskim mieście. Książka doskonale wpisuje się w klimat znany chociażby z Diabła ubierającego się u Prady lub cyklu o Bridget Jones. Czyta się ją z przyjemnością i zainteresowaniem. Może kilka postaci wymagałoby lepszego zarysowania, a i akcja miejscami mogłaby być bardziej dynamiczna, ale i tak powieść zasługuje na uznanie i dobrą ocenę.