Bądźmy prymitywni
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuJesteśmy rozwiniętą cywilizacją. Do perfekcji wykorzystujemy zdobycze nowoczesnych technologii: latamy w kosmos, leczymy skomplikowane choroby, tworzymy niezwykłe budowle i dzieła sztuki. Dzięki nam nie ma już miejsca na Ziemi, w którym natura funkcjonowałaby w niezmienionej formie. Uznajemy się za humanistów, a równocześnie potrafimy budować obozy koncentracyjne i przymykać oko na ludobójstwo. Trudno więc nie zgodzić się z opinią agenta Smitha (bohatera trylogii Matrix), który w pierwszej części stwierdził, że ludzkość jest wirusem, niszczącym środowisko, w którym żyje, i doprowadzającym do własnej śmierci.
Jesteśmy rozwiniętą cywilizacją. Do perfekcji wykorzystujemy zdobycze nowoczesnych technologii: latamy w kosmos, leczymy skomplikowane choroby, tworzymy niezwykłe budowle i dzieła sztuki. Dzięki nam nie ma już miejsca na Ziemi, w którym natura funkcjonowałaby w niezmienionej formie. Uznajemy się za humanistów, a równocześnie potrafimy budować obozy koncentracyjne i przymykać oko na ludobójstwo. Trudno więc nie zgodzić się z opinią agenta Smitha (bohatera trylogii Matrix), który w pierwszej części stwierdził, że ludzkość jest wirusem, niszczącym środowisko, w którym żyje, i doprowadzającym do własnej śmierci.
Jak pokazują nam bracia Wachowscy, ludzkość utraciła wolność za sprawą maszyn – swoich najdoskonalszych, najbardziej skomplikowanych tworów. I trudno się z nimi nie zgodzić: gdzieś, w którymś momencie, zatraciliśmy rozsądek, uzależniając nasze zdrowie, bezpieczeństwo i przyszłość od maszyn. Rozwój technologii do prowadzenia cyberwojny to dowód na to, że w każdej chwili obłąkani hackerzy mogą doprowadzić do wyłączenia systemów chłodniczych w elektrowniach atomowych (patrz: wirus Stuxnet i elektrownia irańska) lub wywołać chaos w oświetleniu naszych ulic (wizja Lena Wisemana z filmu Szklana pułapka 4.0). Cóż, wystarczy mały wirus komputerowy, by wykasować dane w naszym osobistym komputerze. Wyobraźmy więc sobie, co mogą zrobić specjaliści zatrudnieni przez rząd, dysponujący nieograniczonymi funduszami? (patrz: chińskie cyberataki na systemy producenta sprzętu dla wojska, firmy Lockheed Martin, RSA i autora tokenów SecurID).
Stąd też we współczesnej filozofii pojawiają się – mniej lub bardziej radykalne – poglądy, nakłaniające nas do porzucenia technologii. Jeśli znacie takie filmy jak Podziemny krąg lub 12 małp, to na pewno zastanawialiście się nad przyszłością naszej cywilizacji, uzależnionej od technologii i przez to uzależnienie wpadającej w pułapkę bez wyjścia. Jak uważają krytycy filmowi, Tyler Durden, bohater Podziemnego kręgu (nakręconego na podstawie powieści Chucka Palahniuka), to tzw. anarchoprymitywista, czyli – zgodnie z internetową definicją – człowiek odrzucający naukę, technikę i cywilizację. Anarchoprymitywista uważa, że takie zjawiska jak państwo, kapitalizm, rynek, patriarchat, globalizacja, nauka i praca opierają się na niesprawiedliwości społecznej. A jeśli coś jest złe i nie można tego zmienić, to należy to – delikatnie rzecz ujmując – wyeliminować. Dlatego Tyler Durden wraz ze swoją terrorystyczną armią konstruuje kilkanaście bomb, które następnie podkłada pod budynki z serwerami (w nich zapisana jest historia kredytowa wszystkich Amerykanów). Takie działanie przypomina jedną z praktyk anarchistycznych, zwaną taktyką „niszczenia mienia” (property destruction). W filmie Durden wysadza budynki, co doprowadzić ma do chaosu. Bo od tej chwili wszyscy Amerykanie będą sobie równi, tzn. ekonomicznie wolni, czyli niezależni od banków. Może odzyskanie wolności doprowadzi do uwolnienia się ze szponów współczesnej kultury, opartej na konsumpcji? A może po zniszczeniu baz danych znów pogrążymy się w szaleństwie zakupów? Tego ani Chuck Palahniuk ani David Fincher nie wyjaśniają.
Rozwiązanie pada w 12 małpach Terry'ego Gilliama. Na skutek działania śmiercionośnego wirusa ginie 99% populacji Ziemi, a ocaleni ukrywają się w podziemnych korytarzach. Odpowiedzialny za to jest naukowiec, który z pełną premedytacją rozprzestrzenił wirusa zabijającego wyłącznie ludzi, bo oni – w przeciwieństwie do zwierząt – nie są godni żyć na Ziemi. Jego wizja staje się rzeczywistością: widzimy budynki Filadelfii porośnięte dziką roślinnością i stada wygłodniałych zwierząt, przemieszczających się alejami miasta. Oto anarchoprymitywistyczna wizja świata w pełnym wydaniu: pozbawiony technologii człowiek znów staje się bezbronny wobec miażdżącej siły zwierzęcych mięśni.
Takich post-apokaliptycznych filmów hollywoodzka fabryka stworzyła mnóstwo (wymieńmy również obraz Jestem legendą z Willem Smithem w roli głównej). Ważne jest, by widzieć w nich nie tylko bajania kalifornijskich scenarzystów, ale i poglądy głęboko osadzone we współczesnej filozofii. Jednym z ich propagatorów – nie tak skrajnym jak hollywoodzcy reżyserzy – jest John Zerzan, amerykański anarchoprymitywista, krytyk współczesnej cywilizacji. Oto jedna z jego charakterystycznych wypowiedzi: W ciągu ostatnich 20–30 lat stało się coś, co miało ogromne konsekwencje. Wydaje mi się, że jeszcze ludzie do końca nie zdali sobie z tego sprawy. Doszło do całkowitego podważenia koncepcji naukowych o tym, czym jest życie poza cywilizacją. Jednym z podstawowych fundamentów ideologicznych cywilizacji, religii, państwa, policji i armii jest przekonanie o żądnej krwi, ohydnej i nieludzkiej kondycji przed zaistnieniem cywilizacji. Ta kondycja została oswojona, uładzona, itp. […] To znana koncepcja, że życie przed cywilizacją, było okropne, brutalne i krótkie. Tak więc, by zbawić ludzkość od strachu i zabobonu i dać jej światło cywilizacji konieczne było to, co Freud nazwał „przymusową rezygnacją z instynktownej wolności”. Nie było innego wyjścia. Taka musiała być cena. (www.paradyzine.org) Dziś tę cenę wciąż płacimy, uzależniając się od nadmiernej konsumpcji, rezygnując z międzyludzkich kontaktów na rzecz bezmyślnego wpatrywania się w ekran monitora. Takie działania mają swoje konsekwencje, bo w ten sposób stajemy się nowoczesnymi niewolnikami: banków, rządów, pracodawców, kredytodawców, firm windykacyjnych, kreatorów mody, producentów sprzętu komputerowego oraz firm farmaceutycznych. Jak z tym wszystkim żyć?
Takie pytanie zadawał sobie anarchoprymitywista Theodore Kaczynski, zwany również „Unabomberem”. Kaczynski – genialny matematyk, swojego czasu docent na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley – od 1978 do 1995 roku wysyłał przypadkowym ludziom bomby w drewnianych przesyłkach pocztowych, pisząc na nich skrót „FC”, czyli „Freedom Club” („Klub wolności”). Na skutego tego 3 osoby zginęły, a 29 zostało rannych. Przez 18 lat FBI i policja nie mogły wpaść na trop Kaczynskiego. Zdradził go opublikowany w amerykańskich gazetach manifest, w którym opisał zagrożenia wynikające z rozwoju technologicznego. Cóż, Kaczynski to przestępca, człowiek niezrównoważony, który ideę filozoficzną na siłę chciał wcielić w życie, krzywdząc niewinnych ludzi. Nie tędy droga! Trudno wymagać od nas tego, co zrobił wirusolog z 12 małp lub Tyler Durden z Podziemnego kręgu. Ale nad pewnymi kwestiami warto się zastanowić.
Dlatego nie potrafimy wspólnie manifestować naszych przekonań? Dlaczego nie protestujemy na ulicach, skoro wciąż podnoszone są ceny benzyny, a decyzje polityków nie mają w sobie za grosz racjonalności (duch rewolucyjny na szczęście tli się jeszcze w Grekach i Francuzach)? Odpowiedź jest prosta: bo żyjemy w stanie społecznej izolacji, bo nie tworzymy już wspólnoty opartej na uniwersalnych duchowych wartościach. Do jej stworzenia namawiają nas anarchoprymitywiści. Powinniśmy, jak twierdzi Johny Zerzan, wrócić do pierwotnej struktury plemiennej, odrzucając nie tylko idę państwa, ale i wszystkich stosunków hierarchicznych i autorytarnych. Taka propozycja brzmi abstrakcyjnie i nieżyciowo. Cóż więc możemy zrobić?
Brytyjski rząd, zaniepokojony wzrostem liczby osób nadmiernie korzystających z alkoholu, zasugerował swoim obywatelom, by przez 2 dni w tygodniu nie korzystali z żadnych wyskokowych trunków. Może więc dla nas wszystkich, obywateli XXI wieku, pierwszym krokiem na drodze do zdrowia będzie wyłączenie komputerów na jeden lub dwa dni? Może zamiast biernego wpatrywania się w ekran przez sobotę i niedzielę, postanowimy wyjść z domu do teatru lub opery, skupiając się na czymś innym niż na kolejnym odcinku głupiego serialu? A może wybierzemy się do sklepu i kupimy sobie i dzieciom proste instrumenty muzyczne i wspólnie nauczymy się grać? Albo razem namalujemy obraz lub napiszmy wiersz? Brzmi dziwnie, ekscentrycznie? A przecież tak kiedyś ludzie spędzali wolny czas. I nie chodzi o to, by nasza kultura cofnęła się do XVI, XVII czy XIX wieku, tylko świadomie korzystała z tradycyjnych narzędzi twórczej ekspresji; narzędzi, których nie trzeba podłączać do prądu!
Rozwiązaniem jest również idea społeczeństwa obywatelskiego, w którym ludzie podejmują aktywność na rzecz lokalnego środowiska, bez impulsu ze strony państwa, ignorując polityczno – religijne sugestie płynące ze środków masowego przekazu. Taka wspólnota to miejsce spotkań ludzi z sąsiedztwa, dobrze się znających, pomagających sobie nawzajem; prawdziwych sąsiadów, a nie „znajomych” z Facebooka. Zamiast kupować jedzenie naszpikowane glutaminianem sodu spróbujmy wyprodukować własne pożywienie, alkohol i tkaniny na ubrania. To wcale nie abstrakcyjny pomysł! Ludzie już to robią, także w Polsce, poznając się za sprawą internetu, ale spotykając w „realu”. Bo tylko tak możemy zrobić coś dla innych, dzieląc się swoimi pasjami i zainteresowaniami.
Wydaje się, że to najskuteczniejsza metoda. Państwo oczywiście nie pozwoli nam na produkowanie własnej benzyny, co nie znaczy, że nie powinniśmy wpływać na tworzenie bardziej elastycznego prawa, dającego obywatelowi więcej swobody. Może kiedyś parlament przestanie mieć rację bytu, a wielcy producenci żywności pożegnają się z zyskami? Skoro będziemy w stanie zadbać sami o siebie, system nie będzie już potrzebny?
Źródło: www.hacking.pl (artykuł: Za ostatnimi cyberatakami stoją Chińczycy), Wikipedia (hasła: John Zerzan, anarchoprymitywizm, Theodore Kaczynski), www.paradyzine.org
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze