Doskonale pamiętam błyskotliwe debiuty kobiet w fantastyce: wzruszającego Tkacza iluzji Białołęckiej, opowiadania Anny Brzezińskiej, gotycyzmy Anny Kańtoch, frapujące otwarcie cyklu „anielskiego” Mai Kossakowskiej czy wreszcie wysoce energetycznego Nocarza Magdy Kozak, gdzie w kostiumie wampirycznym oddano funkcjonowanie polskich służb specjalnych. Joanna Skalska, ogłaszająca pierwszą książkę pod flagą zacnego wydawnictwa Powergraph, ma szansę dołączyć do tego grona.
Napisana po hiszpańsku powieść odpowiada o losach Eremanty, górskiej wioski na uboczu tajemniczego kraju, ogarniętego wojną. Nikt właściwie nie wie, o co tu się biją, od kiedy trwają starcia, Skalska nie ciągnie tego tematu, koncentrując się na wiosce. Przedziwne to miejsce, jakby opętane smutkiem. Ludzie są apatyczni i ponurzy, do tego milczą uparcie, można sądzić – doświadczyli jakiegoś strasznego nieszczęścia. O niczym takim nam nie wiadomo, przyczyny takiego stanu rzeczy niemal do końca pozostają tajemnicą. Wojna nie musi zaglądać do Eremanty, tu wszystko niszczeje samo, bo nikt nie próbuje niczego naprawiać. Ludzie tkwią w związkach bez namiętności, hodują swoje kozy i próbują pędzić wino, aż wreszcie gasną, pogrążeni w apatii. Czasem tylko jakiś facet zniknie bez pożegnania, znaczy to, że poszedł się zaciągnąć i więcej nie powróci.
Są tu fragmenty znakomite – scena, w której mieszkańcy Eremanty wreszcie dopominają się o sprawiedliwość, sprawia, że włos jeży się na głowie z przerażenia, a Skalska osiąga ten efekt ani przez moment nie rezygnując ze swojej spokojnej narracji. Sam motyw „książki w książce” jest chyba aż nazbyt szacowny, ale autorka znów ratuje się wprowadzeniem wspomnień z PRL, walk na wybrzeżu, sugerując delikatnie, że wydarzenia wokół Eremanty i nieszczęścia w Polsce to odbicie identycznej sytuacji. To my tacy naprawdę jesteśmy? Apatyczni, niezdolni do ruchu i miarodajnej oceny świata? Nie wiem.
Z grupy kobiet zajmujących się literaturą fantastyczną właśnie Skalska ma największe szanse na dotarcie do mitycznego szerokiego czytelnika, czyli takiego, który wiedziony nieufnością omija wszelkiego rodzaju baśnie.
Londyńska część Eremanty to po prostu solidny obyczaj. Opowieść o wiosce płynie w rytmie iberoamerykańskim, brak tutaj fantastycznego gadżeciarstwa, stworów czy czarowania w stylu gier video – momentami Skalskiej bliżej do magicznego realizmu (co podkreśla wydawca) niż do swoich znakomitych zresztą poprzedniczek. To dobrze, bo w polskiej prozie ujawnił się jeszcze jeden głos osobny, odrzucający zgodę na skonwencjonalizowanie. Ani to czysta proza obyczajowa, ani najprościej uchwycona fantastyczność. Autorka rozpoznaje tropy, szuka drogi tylko dla siebie.
Powieść Skalskiej próbuje zapełnić brakujące miejsce w najmłodszej literaturze polskiej. Czyni to, zdając relację z emigracyjnego doświadczenia. Pokolenie, które realizuje się w Anglii jeszcze nie zostawiło swojego świadectwa przekutego na prozę. Mamy blogi, wspomnienia, reportaże – nie książki. A tutaj, w sposób nie nachalny dowiadujemy się o warunkach życia w Londynie: o problemach finansowych, relacjach między Polakami i nie tylko. Momentami szkoda, że te treści przesłania tytułowa Eremanta, wydaje się jednak, że wprowadzenie wątku fantastycznego czyni warstwę obyczajową pełniejszą, po prostu – ciekawszą.