„Idy marcowe”, George Clooney
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKawał wyśmienitej rozrywki, pierwszorzędny thriller polityczny wciągnie was bez reszty. Clooney nieustannie zaskakuje. Tym razem bierze na warsztat amerykańską politykę. Obserwujemy kulisy przedwyborczego wyścigu. Doskonałe zdjęcia, sugestywny montaż, pieczołowicie odtworzone realia naładowanej adrenaliną codzienności sztabów wyborczych.
Jedno trzeba Clooney’owi oddać: nieustannie zaskakuje. Zaczynał jako wyśmiewana gwiazdka blockbusterów, upośledzony mimicznie piękniś o drewnianej twarzy. Dziś nie tylko gra u największych (bracia Coen, Soderbergh, Malick, Reitman, Corbijn), ale też coraz częściej postrzegany jest jako ambitny, wrażliwy społecznie reżyser.
Tym razem Clooney bierze na warsztat amerykańską politykę. Obserwujemy kulisy przedwyborczego wyścigu, w którym ścierają się demokrata, gubernator Morris (Clooney) i republikanin, senator Pullman (Mantell). Ale prawdziwymi bohaterami są odpowiedzialni za przebieg kampanii specjaliści: wspierający Pullmana Tom Duffy (Giamatti) i doświadczony w wyborczych bojach Paul Zara (Seymour Hoffman). Ważną rolę odegra tu prawa ręka (i jednocześnie as w rękawie) Zary: wschodząca gwiazda, uwielbiany przez dziennikarzy rzecznik prasowy Morrisa, Stephen Meyers (Gosling). Ten ostatni wciąż jeszcze trwa przy młodzieńczych złudzeniach; wierzy, że wraz z uwielbianym szefem będą zmieniać świat. To właśnie jego oczami oglądać będziemy twardą grę: wszechobecne kłamstwa, manipulacje na niespotykaną skalę, zakulisowe układy z mediami i przede wszystkim ludzi, których politycy traktują niczym pionki ustawiane na szachownicy.
Demaskatorskimi Idy marcowe mogą wydać się chyba jedynie z założenia naiwnie wierzącym w siłę konstytucji Amerykanom. Z europejskiej perspektywy scenariusz Id to zlepek od dawna znanych, choćby i z pierwszych stron gazet, zagrań. Ale jest to zlepek nad wyraz zgrabny. Clooney kapitalnie to wszystko opowiedział: bezbłędnie wyczuł rytm, idealnie ustawił tempo, zadbał o zmieniające perspektywę detale. Nie ma tu typowo hollywoodzkiej, najeżonej stekiem bzdur gonitwy zdarzeń, ale nie ma też chwili oddechu. Idy (chociaż chwilami naiwne) są majstersztykiem narracji. I koncertem wyśmienitego aktorstwa. Poza wymienionymi w streszczeniu pojawiają się jeszcze: Evan Rachel Wood, Marisa Tomei, Jeffrey Wright… Ryan Gosling jest (jak zwykle) zjawiskowy, a Phillip Seymour Hoffman (też jak zwykle) kradnie wszystkim show. Ogląda się to naprawdę wyśmienicie.
Na oddzielne brawa zasługuje (chociaż to jest już u Clooney’a normą) realizacja: doskonałe zdjęcia, sugestywny montaż, pieczołowicie odtworzone realia naładowanej adrenaliną codzienności sztabów wyborczych. W ogóle żadne narzekania nie miałyby tu sensu, gdyby nie próbująca przekonać nas, że Idy to wiekopomne, perwersyjnie przewrotne i w efekcie niezapomniane dzieło amerykańska krytyka. I tu uczulam: nie dajcie się złapać na ten (w gruncie rzeczy typowy) przed-oscarowy PR. Idy marcowe to kawał wyśmienitej rozrywki, pierwszorzędny thriller polityczny, coś co wciągnie was bez reszty. I absolutnie nic więcej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze