"Hotel Ruanda", reż. Terry George
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuFilm oparty jest na faktach, co czyni go jeszcze bardziej wstrząsającym. Ludobójstwo w Ruandzie pochłonęło około miliona ofiar. Było barbarzyńskie, absurdalne i nieuniknione - etniczna nienawiść żyjących przez wieki w harmonii ludów Hutu i Tutsi narastała w tym kraju od momentu, kiedy belgijscy kolonizatorzy zburzyli dotychczasowy ład społeczny i zaczęli budowę sprawnego aparatu władzy za pomocą starej, wypróbowanej metody “dziel i rządź”. Reżyser Terry George, mający na swoim koncie scenariusz do głośnego filmu W imię ojca, skupił uwagę na niewielkim fragmencie tej tragedii. W morzu okrucieństwa i chaosu odnalazł uczciwego, odważnego człowieka, który samotnie przeciwstawia się złu. Paul Rusesabagina (świetna rola Dona Cheadle) nie jest komiksowym herosem. Wykonuje swoją robotę, rozszerzając ofertę hotelu o dodatkową usługę – ratowanie ludzkiego życia.
Dramat wojenny. Paul Rusesabagina jest kierownikiem czterogwiazdkowego hotelu w Kigali, stolicy Ruandy. Jest dobry w swoim fachu, ma wiele kontaktów, podtrzymuje znajomości na wysokich szczeblach władzy. Tymczasem sytuacja w kraju zaognia się, członkowie plemienia Hutu nawołują do rozprawy z ludem Tutsi. Paul jest Hutu, ale jego żona wywodzi się z plemienia Tutsi. Kiedy wybuchają walki, prowadzony przez niego hotel staje się miejscem azylu dla przeszło tysiąca uchodźców…
Film oparty jest na faktach, co czyni go jeszcze bardziej wstrząsającym. Ludobójstwo w Ruandzie pochłonęło około miliona ofiar. Było barbarzyńskie, absurdalne i nieuniknione — etniczna nienawiść żyjących przez wieki w harmonii ludów Hutu i Tutsi narastała w tym kraju od momentu, kiedy belgijscy kolonizatorzy zburzyli dotychczasowy ład społeczny i zaczęli budowę sprawnego aparatu władzy za pomocą starej, wypróbowanej metody “dziel i rządź”. Uciskani Hutu wzięli odwet za pomocą maczet, a świat spokojnie się temu przyglądał.
Reżyser Terry George, mający na swoim koncie scenariusz do głośnego filmu W imię ojca, skupił uwagę na niewielkim fragmencie tej tragedii. W morzu okrucieństwa i chaosu odnalazł uczciwego, odważnego człowieka, który samotnie przeciwstawia się złu. Paul Rusesabagina (świetna rola Dona Cheadle) nie jest komiksowym herosem. Wykonuje swoją robotę, rozszerzając ofertę hotelu o dodatkową usługę – ratowanie ludzkiego życia.
Jego bronią jest rzetelność, profesjonalizm i znajomość ludzkiej psychiki. Kiedy trzeba, posługuje się pochlebstwem i łapówką, kiedy indziej ucieka się do szantażu. Jednocześnie nie cofa się przed autentycznym poświęceniem. Od dawna już nie widziałem filmu z tak pozytywnym bohaterem, wręcz wzorem do naśladowania.
Wyrazistych postaci jest tutaj wiele — żona Paula (Okonedo), bezsilny pułkownik misji pokojowej (Nolte) czy bestialski przywódca bojówkarzy. Film przedstawia tragedię Ruandy w mikroskali. Zamiast odmalować wielki, epicki fresk rzezi i okrucieństwa, Terry George skupił się na poszczególnych ludziach. Na pierwszym planie znaleźli się ludzie, którzy ocaleli, milion ofiar pozostał w dalekim tle. Dlatego Hotelowi Ruanda czegoś brakuje.
Nie zrozumcie mnie źle. Film jest znakomity, autentyczny i pełen dramatyzmu. Chodzi mi o lekko podejrzane przesunięcie akcentów. Podczas tamtych wydarzeń zginął milion ludzi, a świat zachodni, z prezydentami Clintonem i Mitterandem na czele, udał, że niczego nie widzi. Ruandę pozostawiono własnemu losowi i w rezultacie dokonała się tam zbrodnia w niewyobrażalnym wymiarze.
Nie wiem, czy film opowiadający o tak potwornym i haniebnym wydarzeniu powinien skupiać się na jednostkowym bohaterstwie. Czy wiara w człowieka jest przy takiej tematyce na miejscu, nawet jeśli tacy ludzie jak Paul Rusesabagina czy Oskar Schindler naprawdę istnieli?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze