"Obywatel Milk", Gus Van Sant
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuO tym filmie było głośno już na etapie jego realizacji. Homoseksualiści całego świata czekali na pierwszą filmową biografię ikony walki o ich prawa, kinomaniacy - na ekranową konfrontację najgorętszych w tej chwili nazwisk ambitnego odłamu Hollywood, a fani Gusa Van Santa - na powrót swego mistrza do głównego nurtu kina. Jaki jest efekt? Olśniewający. Film to jeden z pewniaków w tegorocznym wyścigu po oscarowe statuetki.

O tym filmie było głośno już na etapie jego realizacji. Homoseksualiści całego świata czekali na pierwszą filmową biografię ikony walki o ich prawa, kinomaniacy — na ekranową konfrontację najgorętszych w tej chwili nazwisk ambitnego odłamu Hollywood, a fani Gusa Van Santa — na powrót swego mistrza do głównego nurtu kina. Jaki jest efekt? Zdaniem niżej podpisanego olśniewający. Już dziś bez wielkiego ryzyka błędu można powiedzieć: Obywatel Milk to jeden z pewniaków w tegorocznym wyścigu po oscarowe statuetki.
Gus Van Sant w ostatnich latach wystawił cierpliwość wielbicieli swego talentu na ciężką próbę. Po ogromnych sukcesach Buntownika z wyboru i Słonia wykonał gwałtowny zwrot w kierunku niszowego, niskobudżetowego kina. Powstały filmy, w których można się było dopatrzeć i znamion geniuszu, i niezdecydowania charakterystycznego dla amatorów (Paranoid Park). Jedni mówili o okresie poszukiwań, inni o głębokim kryzysie twórczym.
Obywatel Milk ucina te dyskusje. Na przekór wszystkim Van Sant zrealizował film hollywoodzki, wysokobudżetowy obraz z gwiazdorską obsadą. Jednocześnie pozostał sobą. Nigdy nie ukrywający swojej prawdziwej orientacji reżyser zawsze walczył o prawa wszelkiej maści outsiderów, w tym także tych kochających inaczej. Dość wspomnieć Moje własne Idaho czy I kowbojki mogą marzyć. Tym razem wykorzystał nieprzebrane możliwości finansowe Hollywood, by opowiedzieć historię Harveya Milka — pierwszego polityka, który nie tylko walczył o prawa gejów, ale także publicznie ujawnił się jako homoseksualista.

Van Sant opowiedział tę historię w pasjonujący sposób. W pierwszej scenie widzimy dokumentalne ujęcia relacjonujące okoliczności morderstwa, którego ofiarą padł Harvey Milk. W drugiej — świadomego zagrożeń Milka nagrywającego na taśmę swój polityczny testament. Później kamera cofa nas kilka lat wstecz. Dalej oglądamy już klasyczną kronikę zapowiedzianej śmierci. Czyli mamy do czynienia z koncepcją zawsze obarczoną ogromnym ryzykiem — jak utrzymać uwagę widza, który od początku zna zakończenie?
Van Sant wybrnął z tej sytuacji brawurowo. Po pierwsze — nie ograniczył się do optyki widza bezpośrednio zainteresowanego walką o prawa gejów. Kręcąc Obywatela Milka, odwołał się do z gruntu amerykańskiej tradycji, która nakazuje opowiadać biografię z ogromnym, epickim rozmachem. Niczym autorzy tak różnych filmów jak Chłopaki z ferajny, Zodiak, Boogie Nights czy Blow podarował Milkowi dwóch bohaterów. Jednym z nich jest środowisko Milka i jego polityczna krucjata, drugim — lata 70. w San Francisco. I właśnie ten drugi aspekt decyduje o wyjątkowości całego filmu. Van Sant zebrał ekipę wybitnych scenografów, kostiumologów, charakteryzatorów, dał im duże pieniądze i nakazał cofnąć czas. Efekt przywodzi na myśl najlepsze obrazy Scorsese'a. Architektura, stroje, fryzury, muzyka — sprytnie wplecione głośne wydarzenia z okresu — to wszystko przenosi nas w lata 70. i jednocześnie jest jedynie narzędziem potrzebnym, by oddać dynamicznie zmieniającą się obyczajowość epoki. Na deser dostajemy niezwykle barwny portret legendarnej artystowskiej dzielnicy Castro. Portret z okresu, w którym amerykańską kulturę niezależną charakteryzowała bezkarność i naiwność, a wolna miłość i swobodny dostęp do narkotyków były integralnym elementem każdego twórczego tygla, takiego jak Castro. Da się tutaj wyczuć ogromny ładunek emocjonalny — Van Sant najwyraźniej wspomina własną młodość. Ale wspomina ją bez uproszczeń — z jednej strony odmalowuje ową bezkarność z niesamowitą energią, z drugiej już w napisach końcowych informuje: kilka lat po śmierci Milka Castro zostało (dosłownie) zdziesiątkowane przez AIDS.
Ale tym, czym Obywatel Milk wsławi się najbardziej, nie będzie obraz epoki, ale aktorstwo. Początkowo znany głównie jako tzw. celebryta (był mężem Madonny), Sean Penn już kilkanaście lat temu udowodnił, że jest wybitnym aktorem (Życie Carlita) i reżyserem (Into the Wild). Tym razem gra rolę swego życia. Gdyby w Milku zawiodło wszystko inne, mimo to należałoby oglądać ten film — dla samej jego kreacji. I byłby to klasyczny przykład, w którym jeden aktor kradnie dla siebie cały film. Byłby, gdyby Van Sant nie zatrudnił całej plejady wschodzących gwiazd. Wszyscy oni wykorzystali swoją szansę. Zmieniony nie do poznania Emile Hirsch na każdym kroku potwierdza, że słusznie jest nazywany najgorętszym nazwiskiem Hollywood. Gra mniej subtelnie niż Penn, wchodzi w rolę efeba, eksponuje zniewieściałość, ale robi to brawurowo. Równie dobrzy są James Franco i Diego Luna (obaj w rolach wielkich miłości Milka). Obywatel Milk zebrał tak bardzo przychylne recenzje za Oceanem, że europejscy krytycy, na zasadzie przekory, będą się doszukiwać jego wad. Napiszą (niesłusznie) o schematyczności i (słusznie) o niewykorzystanym potencjale zakończenia. Ale jedna rzecz pozostaje poza dyskusją — to najlepiej obsadzony i najlepiej zagrany wysokobudżetowy film 2008 roku.

Chwalić można dalej — choćby za to, że Van Sant uniknął łatwego mitologizowania. Nie ma tutaj śladu hagiografii. Milk jest charyzmatycznym idealistą, ale jest też egocentrycznym narcyzem zakochanym we własnej popularności. Chce ofiarować wolność innym, ale bez skrupułów niszczy swoich partnerów itd. Podobnie rzecz ma się z polityką: ekipa Milka przechodzi przyspieszony kurs makiawelizmu; szybko okazuje się, że skuteczne działanie wymaga niechcianych sojuszy, targów, zachowań dalekich od pierwotnych założeń.
Pozostaje pytanie: czy Obywatel Milk jest filmem ważnym? W końcu dożyliśmy czasów, w których kwestionowanie praw homoseksualistów jest uważane za rażące naruszanie zasad politycznej poprawności. Dziś sama obecność wątków gejowskich bywa dla filmu przepustką do nagród i wyróżnień, czego doskonałym przykładem jest choćby Tajemnica Brokeback Mountain. Miałem takie wątpliwości, dopóki wychodząc z pokazu prasowego, nie usłyszałem komentarzy recenzentów starszej daty. Dowiedziałem się z nich, że przez ostatnie dwie godziny byliśmy wszyscy obiektem manipulacji, że Obywatel Milk to nic innego jak pięknie opakowana promocja dewiacji i zboczeń. Co z kolei przypomniało mi pierwsze zdanie testamentu Milka: Mam pełną świadomość, że osoba, która walczy o to, o co ja walczę, staje się potencjalnym celem dla tych, którzy są niepewni siebie, przestraszeni, przerażeni albo po prostu skołowani. A że tych "skołowanych" mamy w Polsce kilkanaście milionów, konkluzja jest prosta: Milk to bardzo ważny film. I dlatego tak długa jest ta recenzja. Gorąco polecam.

Najnowsze

Ubezpieczenie AC – co to jest i dlaczego warto je mieć?
MATERIAŁ PROMOCYJNY
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze