„Immortals. Bogowie i herosi 3D”, Tarsem Singh
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuSporo nudy. Lwią część budżetu pochłania kilka kluczowych scen, są to fragmenty, które naprawdę cieszą oko. Jednak to obraz pełen przestojów; przegadany. Dialogi są kuriozalne, pozbawione realizmu, nieznośnie patetyczne i kiczowate. Jedynym plusem jest tu warstwa wizualna. Ciekawe kontrasty, kolory o niskim nasyceniu, złoto-brunatna tonacja zdjęć. Zaś 3D mało efektowne, przyciemniające obraz.
W Hollywood zapanowała nowa moda. Prosta, choć kosztowna w realizacji. A więc czytamy mity greckie, sprowadzamy je do poziomu bzdury, przepuszczamy przez komputerowe filtry, wzbogacamy o cyfrowe animacje i dopasowujemy do komiksowego wzorca. Udało się to twórcom 300, a więc (wsparte odpowiednią reklamą) musi się udać każdemu. Nie po raz pierwszy zadziwia mnie optymizm hollywoodzkich decydentów.
Pamiętacie Tytanomachię? A więc dawno, dawno temu Bogowie walczyli z Tytanami o władzę nad światem. Zwycięzcy rozsiedli się na szczycie Olimpu, pokonanych uwięziono w podziemiach Tartaru. Na wsparcie tych ostatnich liczy okrutny król Hyperion (Rourke). By ich uwolnić (i dzięki ich pomocy zapanować nad światem) Hyperion musi odnaleźć legendarny Łuk Epirusa. A, że znajduje się on gdzieś na terenie Hellady, wojska mrocznego tyrana najeżdżają ziemię Greków. Przeciwstawia się im (z początku nastawiony raczej ateistycznie) wybraniec bogów, Tezeusz (Cavill). W nierównej walce wspomagać go będą m.in. sprytny złodziej Stavros (Dorff) i piękna wieszczka Fedra (Pinto).
Nie oczekuję od tego typu kina zgodności z mitologicznym kanonem, ale twórcy Immortals naprawdę przesadzili. Mieszkańcy Olimpu wyglądają tu jak zgraja nastolatków pozująca do zdjęć modowych (przoduje w tym m.in. Atena). Wystylizowany na Orlando Blooma Luke Evans w roli Zeusa zwyczajnie śmieszy (chociaż nie jest to efekt przez twórców zamierzony). Jeszcze gorzej wypada Tezeusz: nieskażony odrobiną charyzmy, ale wyśmienicie obeznany ze wschodnimi sztukami walk ma swoją specjalność: samotne szarże na armie przeciwnika. I ćwiartuje Tezeusz owe armie w piruetach przypominających baletowe choreografie. Bo o to tu tak naprawdę chodzi. O kolejne (chwilami nawet dość efektowne) potyczki. Tyle, że trudno samymi potyczkami wypełnić blisko dwugodzinny film. A scenariusz jest szczątkowy, raz po raz można odnieść wrażenie, że nie ma go w ogóle. Immortals przemyka się pomiędzy scenami batalistycznymi niezgrabnie i bez śladu pomysłu.
I nie byłoby w tym nic szczególnie złego. W końcu prosta rozrywka też ma swoje prawa. Ale film Singha lekceważy pierwsze z nich. Bo może być głupio, niezdarnie itd., ale nie może być nudno. A nudy w Immortals jak na ironię jest całkiem sporo. To jeden z tych filmów, w których lwią część budżetu pochłania kilka kluczowych scen (w końcu trzeba coś pokazać w trailerze). I nie przeczę: są to fragmenty, które naprawdę cieszą oko. Czasem i przez chwilę. Gdyby twórcy skupili się tylko na nich, mogłoby być fajnie. Ale Immortals to obraz pełen przestojów; w dodatku przegadany. I tu tkwi gwóźdź do trumny kolejnej bajki o herosach. Dialogi. Naprawdę kuriozalne, pozbawione śladu realizmu, nieznośnie patetyczne i zwyczajnie kiczowate.
Jedynym plusem jest tu warstwa wizualna. Ciekawe kontrasty, kolory o niskim nasyceniu, intrygująca, złoto-brunatna tonacja zdjęć. Ale takie rozwiązania widzieliśmy już m.in. u Zacka Snydera (Sucker Punch, Watchmen, 300). Na deser dostajemy kolejne najzupełniej zbędne 3D: w całości wklęsłe, mało efektowne, przyciemniające obraz. Możecie mi wierzyć: ten film to kompletna strata czasu. Potrzebujecie niezobowiązującej rozrywki, która rozproszy jesienną chandrę? Twórcy Immortals bardzo na Was liczą. Ale nie dajcie się zrobić w konia. Wybierzcie choćby Przygody Tin Tina.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze