"Ludzie na walizkach", Szymon Hołownia
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDo książki trudno przyłożyć jakąkolwiek miarę, właściwie, trudno ją potraktować jak książkę właśnie. To zbiór wywiadów poświęcony umieraniu i cierpieniu, widzianemu ze stron najróżniejszych. Analiza pewnych zjawisk, zwyczajowo spychanych na margines kolorowego świata. Hołownia wymija pułapkę ckliwości, taniego efekciarstwa, wsadza nam paluch w ranę i nim obraca, jego współodczuwanie jest szczere, w jakiś sposób mądre – pyta o sens i wie kiedy zamilknąć.
Śmierć chyba nie chce, żeby ją widziano, mówi doktor Tomasz Trojanowski, (…)¸ komórki mózgu, jeśli nie dopływa do nich krew, żyją mniej więcej pięć minut. (…) Żywy mózg – nawet najbardziej potłuczony i chory – tętni tym życiem. Fale krwi napływającej z serca wypełniają naczynia, całość pęcznieje i się kurczy – faluje. Mózg człowieka, którego odwiedziła śmierć (…) jest nieruchomy. Zimny. Jednolita, martwa, szarobiała masa. Może śmierć to różnica między tymi obrazami?
Niektóre książki nie powinny być recenzowane. Do Ludzi na walizkach Szymona Hołowni trudno przyłożyć jakąkolwiek miarę, właściwie, trudno ją potraktować jak książkę właśnie. To zbiór wywiadów poświęcony umieraniu i cierpieniu, widzianemu ze stron najróżniejszych. Teksty opublikowano wcześniej na łamach prasy wysokonakładowej co wydaje się teraz błędem. Dopiero układ kolejnych wywiadów daje poczucie kompletności, analizy pewnych zjawisk, zwyczajowo spychanych na margines kolorowego świata. Podkreślam to, bo warto – z reguły, takie kompilacje mają charakter przypadkowy, tu mamy do czynienia z konkretnym zamysłem, zrealizowanym w konsekwentny sposób.
Rozmówcy Hołowni to różni ludzie. Mamy Sebastiana, kiedyś sportowca pełną gębą, który dziś porusza się na wózku w skutek felernej kąpieli, pozostając w toku mozolnej rehabilitacji. Doktor Dobrogowski, opowiada o bólu z perspektywy lekarza, wykazując się zarazem zacięciem historyka i dobrą orientacją w biznesowych aspektach współczesnej medycyny. Inny lekarz podejmuje problem wyboru między ratowaniem jednego życia a drugiego, prawa do śmierci, eutanazji – jego wypowiedzi są właściwie bezradnym rozkładaniem dłoni. Doktor Tomasz – medyczny punkt widzenia, kiedy właściwie umieramy?
Krzysztof Kolberger, postawiony przed widmem nowotworu nie ma w sobie nic z gwiazdy kina, za to wszystko z człowieka świadomego sensu cierpienia i doświadczenia śmierci, opowie o nawróceniu, da do zrozumienia, że jego nieszczęście może przysłużyć się innym i jeszcze błyśnie żartem. Michał dzieli się dramatem śmierci żony, matki jego dziecka. Syn Graczyków przeżył udar, jest jednak cieniem samego siebie, jego dalsze życie to droga do świętości ale i nóż w serce ojca. Doktor Szałata wypowiada się o granicach życia, eutanazji ponownie, ale i o swoim własnym, straszliwym doświadczeniu. Ostatnia rozmowa to czysta semantyka ratowania życia, umierania, wyboru pomiędzy jednym a drugim – praktyczny wymiar pracy ekipy ratowniczej, z całą masą niuansów, w tym kolorem karteczek, decydujących kogo ocalić w pierwszym rzędzie.
Po lekturze mamy wrażenie, że przeczytaliśmy nie 150 stron, ale o wiele więcej.
Hołownia wymija pułapkę ckliwości, taniego efekciarstwa, wsadza nam paluch w ranę i nim obraca, jego współodczuwanie jest szczere, w jakiś sposób mądre – pyta o sens i wie kiedy zamilknąć. Ludzie na walizkach przypominają nieco średniowieczne obrazki pełne szkieletów, uzmysławiających ludziom kruchość ich istnienia. Sądzę, że Trojanowski ma rację, śmierć rzeczywiście nie chce być widziana, zwłaszcza dzisiaj – wraz z nią, wymazujemy inne niechciane towarzystwo, choroby, starość, konanie na raty. Współczesna kultura zaklęła je w horrorach i reality show, transmisjach z eutanazji i tym podobnych, prawdziwe oblicze umierania zostało złagodzone i ugrzecznione. Śmierć jest dzisiaj postacią z wideoklipu, a ludzie prędzej zaczną rozpaczać nad zwierzętami, rozjeżdżanymi, albo i przerabianymi na futra.
Piszę tutaj banały, ale i książka Hołowni jest banalna w zupełnie nowy, straszliwy sposób, daje wrażenie wychodzenia z Matrixa w czystą zgrozę konania. Nie ma mowy o żadnej przyjemności czytania, ręce się trzęsą, głowa czasem chce pęknąć, zarazem, naprawdę warto, chyba nawet trzeba czytać nowego Hołownię. Wstrząsające.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze