„Wszystkie moje matki”, Luiza Piotrowicz
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuCzy nasz los jest z góry przesądzony? Dlaczego dzieje się tak, że niektórym wszystko w życiu wychodzi, a niektórzy co krok ponoszą klęskę? - takie pytania stawia autorka powieści. Udało się jej opisać to, co tkwi w psychice adoptowanego człowieka, odkrywającego, kim są jego prawdziwi rodzice. Nie ma w tej opowieści nic sztucznego, skrojonego na wyrost, przepełnionego nieszczerymi emocjami. Mamy obiektywną i emocjonalną opowieść, w której strach, ból, odrzucenie przeplata się z nadzieją, współczuciem i zrozumieniem.
Czy można uciec od własnego przeznaczenia? Czy nasz los jest z góry przesądzony? Czy ktoś o tym decyduje? Dlaczego dzieje się tak, że niektórym wszystko w życiu wychodzi, a niektórzy co krok ponoszą klęskę? — takie pytania stawia sobie autorka powieści Wszystkie moje matki, opublikowanej w wydawnictwie Replika. Luiza Piotrowska napisała książkę poruszającą trudny, bolesny temat, a mianowicie kwestię adopcji. Bohaterka powieści, trzydziestoletnia Weronika, jest adoptowanym dzieckiem (dowiedziała się o tym od swoich przybranych rodziców). Młoda kobieta wiedzie dość spokojne, dostatnie życie, pracując w warszawskiej kancelarii prawniczej. Co pewien czas spotyka się z Piotrem – żonatym mężczyzną, rozdartym między miłością do Weroniki a poczuciem obowiązku wobec żony. Życie bohaterki opisuje jedno słowo: „bezpiecznie”. Bo Weronika żyje jakby na dystans wobec samej siebie, świata, swoich bliskich i ukochanego. Nie lubi ekstremalnych zachowań, burzliwych emocji, rozdzierających uczuć. Ale wszystko nagle się zmienia: kobieta otrzymuje list od prawdziwej matki, która trzydzieści lat temu zostawiła ją w szpitalu (okazuje się, że kobieta mieszka w niewielkiej wsi i cierpi na chorobę psychiczną). Weronika stawia wszystko na jedną kartę: pakuje walizki i wyjeżdża na wieś.
Jak twierdzą psycholodzy, opuszczone dziecko do końca życia przeżywać będzie swoją traumę. Dlatego, by zmniejszyć ból wynikający z rozstania, za wszelką cenę dążyć będzie do wyjaśnienia prawdy. Tak właśnie czyni Weronika – przełamując paraliżujący strach przed poznaniem matki, bo chociaż kobieta nie chce nic zmieniać w swoim życiu, nie potrafi jednocześnie pozbyć się myśli, że gdzieś, w jakimś miejscu na Ziemi, żyje osoba, która zostawiła ją samą na pastwę obcych ludzi: Przez pół nocy wymiotowała w łazience własny strach, zanim zasnęła – brudna i zmęczona. […] List wciąż leżał na kanapie. Chwilę mu się przyglądała i wreszcie zdała sobie sprawę, że nieważne czy go wyrzuci, czy nie. On już odmienił jej życie. Weronika nie czuje nienawiści, ale zżera ją ciekawość, silniejsza od wszystkiego.
Luizie Piotrowicz udało się opisać to, co tkwi w psychice adoptowanego człowieka, odkrywającego, kim są jego prawdziwi rodzice. Nie ma w tej opowieści nic sztucznego, skrojonego na wyrost, przepełnionego nieszczerymi emocjami. Wprost przeciwnie: mamy obiektywną i jednocześnie bardzo emocjonalną opowieść, w której strach, ból, odrzucenie przeplata się z nadzieją, współczuciem i zrozumieniem. To ciekawe doświadczenie czytelnicze: obserwować przemianę Weroniki, ten nagły przypływ energii, by coś w życiu zmienić, by poznać prawdę, znaleźć kogoś, kto da prawdziwe oparcie.
Niezmiernie interesująca jest postać Michała, którego Weronika poznaje przez przypadek, w trakcie wizyty u matki. Michał był swego czasu dobrze zarabiającym dyrektorem banku, miał piękny dom i wspaniałą żonę. A wszystko to stracił, kiedy dowiedział się, że ma raka. Na szczęście mężczyzną zaopiekował się lekarz, który zaproponował mu nowatorską (jak się okazało — skuteczną) terapię. Michał dzień pod dniu wracał do zdrowia, a kiedy ostatecznie stanął na nogi, od nowa ułożył sobie życie, niosąc pomoc ludziom zmagającym się z chorobą i samotnością. Wśród nich znalazła się Weronika.
Książka Luizy Piotrowicz to powieść, o której zbyt szybko nie zapomnimy. Dotyka bowiem problemów, z którymi borykamy się na co dzień, narzekając na bark zrozumienia lub zwyczajnej ludzkiej pomocy. Bo choroba, opuszczenie, brak nadziei może nas dotknąć w każdej chwili — nagle, bez żadnej zapowiedzi. I wtedy tylko w bliskich osobach możemy pokładać jakąkolwiek nadzieję. Jeśli więc chcemy wiedzieć, do kogo zwrócić się z prośbą o wsparcie, zajrzyjmy do powieści Wszystkie moje matki. Na pewno nie pożałujemy kilku godzin poświęconych na lekturę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze