„Hannah Montana. Film”, Peter Chelsom
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFabularna kontynuacja wielkiego telewizyjnego przeboju - sitcomu wyświetlanego na Disney Channel. Gigantyczny sukces Disneya w USA. Serial odniósł sukces w Europie (wyświetla go także polska telewizja), ale o histerii zza Oceanu nie można tutaj mówić. To po prostu film dla dzieci. Banalny, schematyczny, całkowicie przewidywalny i niewiarygodny. Dostajemy hymn pochwalny na cześć wartości rodzinnych, siły przyjaźni oraz krytykę fałszywego blichtru towarzyszącego popularności.
Fabularna kontynuacja wielkiego telewizyjnego przeboju — sitcomu wyświetlanego na Disney Channel. Miley Stewart (Miley Cyrus) prowadzi podwójne życie. Na co dzień zwyczajna nastolatka: chodzi do szkoły, dobrze się uczy, ma najlepszą przyjaciółkę, dopinguje szkolną drużynę koszykówki itd. Po godzinach przeistacza się w Hannah Montanę. Hannah to ktoś na kształt Britney Spears, czyli popularna na całym świecie megagwiazda tzw. nastoletniego popu. Tyle w telewizji.
Punktem wyjścia filmu kinowego jest kryzys w rodzinie Stewartów. Miley woda sodowa uderza do głowy. Coraz bardziej zauroczona życiem celebrytki zaniedbuje rodzinę i przyjaciół. Posłuszna we wszystkim swojej agentce od wizerunku wywołuje skandale, trafia na łamy plotkarskiej prasy itd. Zaniepokojony ojciec Miley Robby Ray Stewart (to on wymyślił postać Hannah, by nie odbierać Miley życia zwyczajnej nastolatki), uciekając się do podstępu, wywozi córkę w rodzinne strony do Tennessee. Przymusowe wakacje u babci mają sprowadzić nastolatkę na ziemię. Z początku wściekła Miley z czasem doceni uroki prostego życia, odnowi stare znajomości, wspomoże (już jako Hannah) lokalną społeczność. No i oczywiście — pokocha nastoletniego kowboja…
Pierwszym obowiązkiem recenzenta jest napisać tutaj (najlepiej dużą czcionką): Hannah Montana to film dla dzieci. Taki wstęp byłby zupełnie zbędny w USA. Za Oceanem Hannah Montana to gigantyczny sukces Disneya. Kolejnym sezonom serialu towarzyszą bestsellerowe płyty, które Miley Cyrus wydaje (oczywiście) pod pseudonimem Hannah Montana. Wielkim hitem ostatniej gwiazdki były lalki wzorowane na postaciach z serialu. Serial odniósł sukces w Europie (wyświetla go także polska telewizja), ale o histerii zza Oceanu nie można tutaj mówić. I tak w polskich realiach na Hannah mógłby trafić przypadkowy widz oczekujący np. sympatycznej komedii romantycznej. I byłby to duży błąd.
Bo dla dorosłego kinomana (czy chociażby widza w wieku 16–18 lat) Hannah Montana to danie absolutnie niestrawne. Film jest banalny, schematyczny i całkowicie przewidywalny. I co gorsza — najzupełniej niewiarygodny. Bo kto jest w stanie uwierzyć, że we współczesnym świecie, w którym media prześwietlają najdrobniejsze szczegóły z życia celebrytów, możliwe jest utrzymanie w tajemnicy sekretu nieustannie zmieniającej tożsamość Hannah/Miley? Ale i to jeszcze pół biedy. Nie starczy tu miejsca na wymienienie nawet połowy zapełniających scenariusz absurdów, niech wystarczy ten kluczowy. A jest nim strona techniczna samej przemiany. Otóż Miley zakłada blond perukę, maluje usta i już — nikt, dosłownie nikt (sąsiedzi, koledzy i koleżanki z klasy) nie jest w stanie jej rozpoznać. W awaryjnej sytuacji perukę zakłada przyjaciółka Miley i z równym powodzeniem odgrywa rolę Hannah. W filmie naprawdę roi się od podobnych absurdów, w dodatku całość podlana jest nachalną dydaktyką. Dostajemy hymn pochwalny na cześć wartości rodzinnych, siły przyjaźni, krytykę fałszywego blichtru towarzyszącego popularności itd.
I cały ten tekst byłby nieustającą drwiną z Hannah Montany, gdyby nie jedna rzecz: na pokazie filmu była cała masa dzieciaków, z wyraźną przewagą naturalnego targetu Hannah, a więc dziewczynek w wieku 6–12 lat. I wszystkie one były zachwycone. Komicznym scenom towarzyszyły salwy śmiechu, tanecznym — podrygiwanie, od którego falowała cała podłoga. A po projekcji opiekunowie dzieciarni jak jeden mąż musieli wysłuchać rozentuzjazmowanych relacji, jak bardzo film się podobał. I tu tkwi druga strona medalu. Hannah Montana to coraz rzadszy we współczesnym kinie przykład obrazu, który nie zmusza dzieci do przyjęcia dorosłej perspektywy. Hannah jest sympatycznie "niedzisiejsza", naiwna, odwołuje się wprost do klasycznego wzorca kina familijnego. Sam reżyser mówił w wywiadach: materiał przypominał mi disnejowskie fabuły dla całej rodziny z wczesnych lat 60. Może i dobrze, że wciąż powstają filmy kręcone i pisane pod kątem dziecięcej percepcji. Oczywiście współczesny rodzic będzie wolał cyfrowe animacje najeżone humorem czytelnym głównie dla dorosłych (Shrek, Ratatuj, Wall-E itd.). I słusznie, bo są to filmy pod każdym względem lepsze. Ale też tzw. milusińscy zawsze znajdą sposób, by wyciągnąć rodziców na upragnioną przez siebie projekcję. Czego dowodem jest fenomenalny sukces Hannah Montana (pierwsze miejsce w amerykańskim Box Office i zyski równoważące budżet filmu już po premierowym weekendzie).
W dodatku dostarczony tutaj wzorzec jest tyleż pusty, co nieszkodliwy. Szkoda tylko, że tak bardzo amerykański. Bo jest to przekaz z krainy, gdzie skarbnicą wartości są środkowe Stany. A więc oaza tzw. rednecków — niewykształconych, zacofanych obrońców konserwatywnego, purytańskiego stylu życia. Ale to już temat na zupełnie inny tekst. Ostatecznie — co kraj, to obyczaj…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze