„Spadkobiercy”, Alexander Payne
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuReżyser jak mało kto potrafi portretować drobne niuanse, wdzierać się w głąb duszy swoich bohaterów, ukazywać ich na etapie zmian. Pozostaje wyrozumiały dla ludzkich słabości, świetnie pisze wiarygodne postaci, dramat miesza z komedią, smutek z humorem, a w międzyczasie daje zaskakująco sensowną odpowiedź na pytanie: jak radzić sobie z bólem po stracie. Ogląda się to naprawdę wyśmienicie. Nietypowa rola Clooneya, z którą sobie świetnie poradził.
Po obsypanych wszelkimi możliwymi nagrodami Bezdrożach Alexander Payne na kilka lat usunął się w cień. Realizował czysto komercyjne projekty (m.in. scenariusz do Państwo młodzi: Chuck i Larry), czasem oddawał w nasze ręce krótki metraż (Zakochany Paryż). Teraz powraca do kina autorskiego. Zakochanych w jego specyficznym stylu fanów spieszę uspokoić: to wciąż ten sam Payne. Niezwykle empatyczny, zapatrzony w tzw. zwykłe, ludzkie sprawy; zdystansowany względem hollywoodzkich norm, opowiadający wnikliwie, ale i nieśpiesznie. Jednych ta konsekwencja ucieszy, innych (jak m.in. niżej podpisanego) odrobinę rozczaruje. Ale może po kolei.
Tym razem Payne osadza swoją (chociaż inspirowaną powieścią Kaui Hemmings) historię w bardzo nietypowej scenerii. Znajdujemy się na Hawajach, ale nie oczekujcie urzekającego tysiącem barw rajskiego obrazka. Przeciwnie: w obiektywie autora Bezdroży Honolulu jawi się szarym, a chwilami nawet przygnębiającym placem budowy. Do utrwalenia tego obrazu przyczyni się niebawem rodzina Kingów. Ostatni wielcy posiadacze ziemscy decydują się sprzedać swoje włości developerom. Reprezentuje ich prawnik, Matt King (George Clooney). I kiedy wydaje się, że Matt do końca życia będzie jedynie beztrosko korzystał z pozyskanych w ten sposób setek milionów dolarów wydarza się wypadek. Jego żona wypada z rozpędzonej motorówki, łamie kręgosłup, zapada w śpiączkę. Lekarze są zgodni: sytuacja jest beznadziejna, w świetle prawa należy jak najszybciej odłączyć nieprzytomną kobietę od podtrzymujących ją przy życiu urządzeń. Ale i na tym nie koniec: szybko okazuje się, że pani King od dłuższego czasu miała namiętny romans. Zdradzanego, załamanego Matta czeka kolejne wyzwanie: wychowanie dwóch dorastających córek. Starsza ma problemy z narkotykami, młodsza marzy o karierze artystycznej: chce fotografować trupy, a jej pierwszą modelką ma niebawem stać się… nietrudno zgadnąć kto.
Zaskoczeniem jest tu na pewno nietypowa rola Clooneya. Zwykle cyniczny uwodziciel, tzw. samiec alfa, bawidamek, człowiek sukcesu. Tym razem oszukany przez wszystkich frajer: nieśmiały, bezradny, zagubiony. Clooney radzi sobie z tą zmianą naprawdę doskonale. Dalej zaskoczeń jest już mniej, bo Payne (jak wspominałem) pozostaje tu w znanych z Bezdroży czy Schmidta ramach. Jak mało kto potrafi portretować drobne niuanse, wdzierać się w głąb duszy swoich bohaterów, ukazywać ich na etapie zmian. Pozostaje wyrozumiały dla ludzkich słabości, świetnie pisze (na wskroś wiarygodne) postaci, dramat miesza z komedią, smutek z humorem, a w międzyczasie daje zaskakująco sensowną odpowiedź na pytanie: jak radzić sobie z bólem po stracie. Ogląda się to naprawdę wyśmienicie.
Ale już nie tak wyśmienicie jak Bezdroża. Bo z jednej strony Payne dysponuje na wskroś oryginalnym, indywidualnym językiem narracji, z drugiej: zaczyna się powtarzać. Niegdyś na nowo definiował pojęcie „komediodramat”, tym razem wybiera bezpieczniejsze rozwiązanie: smutek i śmiech pojawiają się tu (niestety!) nie jednocześnie, a na przemian. Scenariusz wciąga, ale nie zaskakuje: wprawiony kinomaniak zakończenie Spadkobierców odgadnie już po kwadransie projekcji. I co gorsza: odgadnie je prawidłowo. Tym samym bywa nowy Payne autentycznie wzruszający, ale bywa też przewidywalny, sztampowy, a chwilami nawet odrobinę nudnawy. Całość z pewnością zyskałaby na bardziej radykalnym (czytaj: skracającym Spadkobierców o dobre pół godziny) montażu.
Oczywiście wciąż jest to kino z bardzo wysokiej półki. Gdyby nakręcił je np. debiutant, prawdopodobnie piałbym z zachwytu. Ale Payne ma już w swoim dorobku o wiele lepsze filmy. Kompletną pomyłką wydaje mi się też tak mocne eksponowanie Spadkobierców w tegorocznym oscarowym wyścigu. Bo jest dobrze, ale mistrzowskiego poziomu m.in. Artysty czy Hugo tym razem Payne nie sięgnął.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze