„Zbyt piękna dziewczyna”, Jan Seghers
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJan Seghes napisał książkę o utracie i jej banalności. Książka jest powieścią zbyt wielowątkową i piękną, by nazwać ją tylko kryminałem. Nic nie dokonuje się tutaj przy dźwięku fanfar i na tle hollywoodzkich scenerii, życie bohaterów podlega okaleczeniu w skutek wydarzeń małych lub przypadkowych. Seghers przywołuje całą paletę drugoplanowych postaci i ma tę rzadką umiejętność czynienia ich kompletnymi i frapującymi na przestrzeni jednego akapitu.
Moda na kryminały coś nie chce przeminąć, co ma przynajmniej tę wartość, że w zalewie błahej prozy anglojęzycznej czasem trafi się coś ciekawego. Powoli zadomawia się u nas Karin Fossum, której znakomitą książkę Kto się boi dzikiej bestii kiedyś tu recenzowałem, a teraz wydawnictwo Czarne próbuje wypromować Jana Seghersa. Jego Zbyt piękna dziewczyna jest powieścią zbyt wielowątkową i piękną właśnie, by nazwać ją tylko kryminałem.
Kiedy poznajemy Manon (oczywiście naprawdę nazywa się inaczej) ta nie ma za wiele wspólnego z urodą. Brudna, głodna włóczy się po lasach, szczęściem, przygarnia ją samotna wdowa i doprowadza do porządku. Żyją sobie razem, a na nietuzinkowe piękno dziewczęcia zwracają uwagę wszyscy w okolicy.
Niebawem wdowa umiera – to jedyny zgon w książce z przyczyn naturalnych. Manon wyrusza w dalszą wędrówkę. Niewiele mówi, nic nie pamięta, może spać gdziekolwiek – nawet na basenie. Wraz z nią wędruje śmierć. Kolejni mężczyźni, widziani w jej towarzystwie giną, a w sprawie znajduje się zbyt wiele niepokojących szczegółów, by komisarz Robert Marthaler mógł spać spokojnie.
Marthaler jest typem solidnego gliny naznaczonego nieszczęściem. Jego żona zginęła podczas napadu na bank, właściwie zupełnie przypadkowo i nasz gliniarz dzieli życie pomiędzy pracę i trwanie w świecie wspomnień. Odrzuca interesujące się nim kobiety i mimo dystansu, jaki wokół siebie tworzy, wydaje się uczciwszy, bardziej sympatyczny niż większość książkowych detektywów, cynicznych i umoczonych w alkoholu. Przez całą sprawę towarzyszy mu przekonanie, że rozwiązanie może mu umknąć i na samym końcu pozostanie tuż obok prawdy, w świecie niedopowiedzeń. Tak rzeczywiście się dzieje i każdy, kto oczekuje klarownych wyjaśnień z niezbędną przewrotką, spotka się z rozczarowaniem.
Jan Seghes napisał książkę o utracie i jej banalności. Nic nie dokonuje się tutaj przy dźwięku fanfar i na tle hollywoodzkich scenerii, życie bohaterów podlega okaleczeniu w skutek wydarzeń małych lub przypadkowych. Żona komisarza mogła nie znaleźć się w banku, a kula, która trafiła ją w głowę była przecież przeznaczona dla kogoś innego. Małą Manon najprawdopodobniej molestował ojciec, bezpowrotnie odbierając jej dzieciństwo. I tak to się kręci. Wrażenie utraty zaczyna towarzyszyć czytelnikowi. Seghers przywołuje całą paletę drugoplanowych postaci i ma tę rzadką umiejętność czynienia ich kompletnymi i frapującymi na przestrzeni jednego akapitu. Ci ludzie nikną: umierają, schodzą z kadru, wyjeżdżają gdzieś, lub zwyczajnie przestają być potrzebni. Zabieg ten sprawia, że w czytelniku lęgną się te same uczucia, które mogą towarzyszyć komisarzowi Marthalerowi.
I tylko jedno pozostaje trudne do zrozumienia: wydanie Zbyt pięknej dziewczyny współfinansowało nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych, czyli, mówiąc po ludzku, ja, pan Zenon opalacz CO, słowem wszyscy, którzy płacą podatki, a to co im pozostanie wydają na książki (być może). Być może istnieje wątłe uzasadnienie dofinansowywania ambitnych prób literackich, dadaistów z Albanii i duńskiej prozy poetyckiej, ale powieść Seghersa jest na wskroś komercyjnym dziełem, do tego wysokich lotów i powinna funkcjonować na rynku wydawniczym wedle tych samych reguł co wszyscy. Może to niewłaściwe i bzdurne, niestety, wciągnięcie podatnika w promowanie przygód komisarza Marthalera odbiera sporo przyjemności z lektury.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze