„Kowboje i Obcy”, Jon Favreau
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuDziwaczna, a nawet niesmaczna hybryda zbyt wielu gatunków. Mieszanina okazuje się absolutnie niestrawna, irytująca i co najgorsze: nudna. Zawiodą się też ci, którzy oczekują wartkiej akcji i efektów specjalnych. Katastrofą jest scenariusz. Poszczególne wątki kompletnie do siebie nie pasują, dialogi są drewniane, logika zdarzeń woła o pomstę do nieba. Całość dłuży się niemiłosiernie. Jedynym jasnym punktem są aktorzy.
Dziwaczna, a nawet niesmaczna hybryda zbyt wielu gatunków. Hollywoodzcy producenci świadomi sukcesu Tożsamości Bourne’a, powodzenia serii Alien kontra Predator, renesansu zainteresowania westernem, postanowili wrzucić wszystkie te składniki do jednego gara. Bez ładu, składu, wdzięku czy pomysłu. Za to z dużym budżetem.
Koniec XIX w., terytorium Nowego Meksyku. W pierwszej scenie widzimy przebudzenie (jak się później dowiemy) Jake’a Lonergana (Daniel Craig). Jake nie wie kim jest, niczego nie pamięta, ale już w pierwszej konfrontacji z miejscowymi rzezimieszkami okazuje się walczyć niczym skrzyżowanie Rambo i Jackie Chana. Ponadto jego przedramię zdobi dziwaczna, masywna obręcz niewiadomego pochodzenia. W nadziei na rozwiązanie tajemnicy Jake kieruje się w stronę pobliskiego miasteczka Absolution. I rzeczywiście: siedzibę szeryfa zdobi list gończy z jego podobizną, w dodatku władający całą okolicą pułkownik Woodrow Dolarhyde (Harrison Ford) z miejsca oskarża go o kradzież znacznej ilości złota. Na wyjaśnienia nie starcza jednak czasu: Absolution zostaje zaatakowane przez kilkanaście miotających laserowymi pociskami statków kosmicznych. Z miasteczka wiele nie pozostaje, ale laserowa okazuje się również obręcz Jake’a. Jeden ze spodków zostaje strącony, pilotującemu go obcemu udaje się zbiec. Dzielni kowboje organizują ekspedycję pościgową, do której z czasem dołączy tajemnicza piękność (Olivia Wilde), rezolutny dzieciak, a nawet okoliczni Indianie.
Taką bzdurę wybronić mógł jedynie komediowy ton. Gdyby pomysł oddano np. Rodriguezowi, pewnie powstałby kapitalny slasher. Gdyby zajęli się nim chociaż autorzy Facetów w czerni: mogłoby być śmiesznie. Ale nie. Czasem trafi się pojedynczy żart, ale generalnie Kowboje i Obcy to opowieść podana na serio. I jednocześnie bez żenady wydająca zainteresowanym obiecane elementy. Wielbiciele samotnych rewolwerowców zostają obsłużeni jako pierwsi: początek nawiązuje do spaghetti westernów. Dalej mamy tępy wyraz twarzy Craiga z wypisanym na czole „co o mnie wiesz?” (to dla fanów Bourne’a). Ale są też przecież Obcy. A więc horror, ewidentny plagiat wizji HR Gigera itd. Mieszanina okazuje się absolutnie niestrawna, irytująca i co najgorsze: nudna. Bo zawiodą się też ci, którzy oczekują wartkiej akcji i efektów specjalnych. Efekty owszem są, ale nie takie rzeczy już widywaliśmy. O dynamice nie ma co marzyć: niby kosmici, kowboje, ale przez większość czasu obserwujemy snujący się po jaszczurzych śladach pościg.
Katastrofą jest tu przede wszystkim scenariusz. Podpisało się pod nim aż (!) pięciu autorów. Jeżeli dołożyć do tego armię nieuwzględnionych w opisie tzw. script doctorów widać, że próbowano Kowbojów ratować. Bezskutecznie. Poszczególne wątki kompletnie do siebie nie pasują, dialogi są najdelikatniej mówiąc drewniane, logika zdarzeń woła o pomstę do nieba (tzn. nie figuruje). Całość dłuży się niemiłosiernie (bo też nie wiedzieć czemu trwa ponad dwie godziny). Jedynym jasnym punktem są aktorzy. Nigdy nie wybaczyłem Craigowi przemiany Bonda z uroczego spryciarza w tępego osiłka: Jake Lonergan wyposażony został w tę samą, nierozgarniętą fizjonomię. Ale już Harrison Ford, Paul Dano, Sam Rockwell: to fachowcy, którzy potrafią błyszczeć w każdej sytuacji. Ale sama ich obecność (i niewątpliwa charyzma) filmu nie ratuje.
Liczyłem na bezczelną komedię, dostałem klasyczny przykład myślenia współczesnych hollywoodzkich decydentów. Pisaliśmy już o tym: dziś liczą się przede wszystkim zyski z kilku pierwszych weekendów po premierze (później film i tak trafia do Internetu). Ważniejsza niż sam obraz staje się rozbuchana reklama, nęcący plakat, trailer itd. Z tym większą satysfakcją obserwuję finansową klapę koszmarków w stylu Conan Barbarzyńca, czy właśnie Kowboje i Obcy (oba filmy miały fatalne notowania w amerykańskim box office). Najwyraźniej widzowie dojrzeli, by powiedzieć: dość! Nie traktujcie nas jak idiotów. I dobrze. Bo strata kilkudziesięciu milionów dolarów musi być bolesna. Może ktoś wyciągnie z niej wnioski.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze