„Infekcja”, Tess Gerritsen
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuGdyby człowiek budował sobie obraz lekarza na podstawie thrillerów medycznych, chodziłby do znachora, czarodzieja, ewidentnie operowałby się sam, z niewielką pomocą kolegów. Książki takie jak Infekcja udowadniają, że lepiej trafić w ręce ludożerców, niż do co poniektórych adeptów medycyny. Popkulturowy odbiór lekarza będzie dzielił się na dwie epoki: przed doktorem House i na czas posthouseowski. Bohater tej książki należy do starych czasów.
Gdyby człowiek budował sobie obraz lekarza na podstawie thrillerów medycznych, chodziłby do znachora, czarodzieja, ewidentnie operowałby się sam, z niewielką pomocą kolegów. Książki takie jak Infekcja udowadniają, że lepiej trafić w ręce ludożerców, niż do co poniektórych adeptów medycyny.
Toby Harper jest dynamiczną lekarką przed czterdziestą, z niepoukładanym życiem osobistym (rozwój fabuły daje przynajmniej szansę na zmianę tego stanu rzeczy). Pewnego dnia w jej ręce wpada staruszek z objawami demencji i ogólnego rozkojarzenia. I choć niektórzy cisną na Toby, by dała sobie z nim spokój, lekarka drąży sprawę i drążyłaby dalej, gdyby nie sam pacjent, który raczył zniknąć. Szczęściem pojawia się kolejny, zdradzający podobne objawy – choć chwilę wcześniej śmigał na siłowni niczym sam Arnold, teraz nie wie jak się nazywa, a własne wnuki bierze za krasnoludki. Teraz, Toby nie ma już wątpliwości, sprawa straszliwie śmierdzi, a że obaj staruszkowie rezydowali w luksusowym domu dla seniorów (co za okropne słowo!) to nie trzeba być Sherlockiem by szukać odpowiedzi właśnie tam. Toby wkrótce natrafi na ślad grupy lekarzy-eksperymentatorów, których potworna inwencja zdumiałaby nawet samego Frankensteina.
Równolegle śledzimy losy nastoletniej prostytutki, która, po wizycie u ekscentrycznego klienta odkrywa, że jest w ciąży. Życie jest ciężkie, w Bostonie nie pomoże jej nawet alfons, na domiar złego, dziecko nie rozwija się prawidłowo. W gruncie rzeczy, to potwór, ofiara jakiegoś zmyślnego eksperymentu. Czy to możliwe, by pacjent Toby i stwór w łonie dziewczyny pasowały do tej samej układanki? No pewnie, że tak!
Infekcja dotyka problemów, z którymi boryka się współczesna medycyna. Rola lekarzy polega, w dużym skrócie, na ratowaniu człowieka od śmierci: w końcu nawet draśnięcie, albo i katar może doprowadzić do zgonu. Ta funkcja ulega zamydleniu ze względu na fakt, że w naszym świecie śmierci już nie ma, odpychamy jej świadomość niczym piłkę, która nam się nie podoba. Stąd, budowanie niejednoznacznie moralnej fikcji, rześkich staruszków uprawiających sporty i korzystających z życia w złudnym przekonaniu, że ono się nie skończy. A żeby to przykre wydarzenie nie nastąpiło zbyt szybko, człowiek, stojący wobec ponurej perspektywy zgonu znajduje w sobie zdolność do najróżniejszych podłości.
Najlepiej nie wiedzieć – pensjonariusze domu starców żyją w radośnie kulturystycznej nieświadomości i cieszą się swoim zdrowiem. Nikt nie mąci ich spokoju, a żadnemu nie przyjdzie do głowy, że cudowna kuracja może mieć straszliwą cenę. Ich winą nie jest nawet to, że nie zapytali, lecz sam fakt, że pomysł, by zapytać w ogóle nie przyszedł im do siwej głowy. Na tle tej wiadomości ponura, niemal deliryczna śmierć, jaka ich spotyka, wydaje się karą dosyć łagodną.
Prawdopodobnie, popkulturowy odbiór lekarza będzie dzielił się na dwie epoki: przed doktorem House i na czas posthouseowski. Wallenberg należy jeszcze do starych czasów. Cyniczny, zimny, choć nie pozbawiony swoistego poczucia obowiązku posiada nawet lekki rys tragiczny. Mimo swej inteligencji i wiedzy jest durniem, który nie przewidział konsekwencji własnego eksperymentu i biadoli, gdy ten wymknął mu się z rąk.
Infekcję poleca sam Harlan Coben, wyrobnik produkujący masowo tytuły idealnie skrojone pod niewymagającego odbiorcę. Tess Gerritsen też nie jest Frederickiem Forsythem, siedzi sobie jednak na stopniu wyżej niż autor bestsellerowego Obiecaj mi. Michael Crichton zmarł. Robin Cook pisze, jakby nie mógł. Dajesz, Tess, dajesz!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze