Gdyby człowiek budował sobie obraz lekarza na podstawie thrillerów medycznych, chodziłby do znachora, czarodzieja, ewidentnie operowałby się sam, z niewielką pomocą kolegów. Książki takie jak Infekcja udowadniają, że lepiej trafić w ręce ludożerców, niż do co poniektórych adeptów medycyny.
Równolegle śledzimy losy nastoletniej prostytutki, która, po wizycie u ekscentrycznego klienta odkrywa, że jest w ciąży. Życie jest ciężkie, w Bostonie nie pomoże jej nawet alfons, na domiar złego, dziecko nie rozwija się prawidłowo. W gruncie rzeczy, to potwór, ofiara jakiegoś zmyślnego eksperymentu. Czy to możliwe, by pacjent Toby i stwór w łonie dziewczyny pasowały do tej samej układanki? No pewnie, że tak!
Infekcja dotyka problemów, z którymi boryka się współczesna medycyna. Rola lekarzy polega, w dużym skrócie, na ratowaniu człowieka od śmierci: w końcu nawet draśnięcie, albo i katar może doprowadzić do zgonu. Ta funkcja ulega zamydleniu ze względu na fakt, że w naszym świecie śmierci już nie ma, odpychamy jej świadomość niczym piłkę, która nam się nie podoba. Stąd, budowanie niejednoznacznie moralnej fikcji, rześkich staruszków uprawiających sporty i korzystających z życia w złudnym przekonaniu, że ono się nie skończy. A żeby to przykre wydarzenie nie nastąpiło zbyt szybko, człowiek, stojący wobec ponurej perspektywy zgonu znajduje w sobie zdolność do najróżniejszych podłości.
Najlepiej nie wiedzieć – pensjonariusze domu starców żyją w radośnie kulturystycznej nieświadomości i cieszą się swoim zdrowiem. Nikt nie mąci ich spokoju, a żadnemu nie przyjdzie do głowy, że cudowna kuracja może mieć straszliwą cenę. Ich winą nie jest nawet to, że nie zapytali, lecz sam fakt, że pomysł, by zapytać w ogóle nie przyszedł im do siwej głowy. Na tle tej wiadomości ponura, niemal deliryczna śmierć, jaka ich spotyka, wydaje się karą dosyć łagodną.
Prawdopodobnie, popkulturowy odbiór lekarza będzie dzielił się na dwie epoki: przed doktorem House i na czas posthouseowski. Wallenberg należy jeszcze do starych czasów. Cyniczny, zimny, choć nie pozbawiony swoistego poczucia obowiązku posiada nawet lekki rys tragiczny. Mimo swej inteligencji i wiedzy jest durniem, który nie przewidział konsekwencji własnego eksperymentu i biadoli, gdy ten wymknął mu się z rąk.
Infekcję poleca sam Harlan Coben, wyrobnik produkujący masowo tytuły idealnie skrojone pod niewymagającego odbiorcę. Tess Gerritsen też nie jest Frederickiem Forsythem, siedzi sobie jednak na stopniu wyżej niż autor bestsellerowego Obiecaj mi. Michael Crichton zmarł. Robin Cook pisze, jakby nie mógł. Dajesz, Tess, dajesz!