Oczywiście nie wszystkie obrazy wymagają aż takiej głębi, niektórym wystarczy głębia cyfrowa.
[photo position="inside"]20484[/photo]I tak też jest w przypadku Starcia tytanów - remake'u hollywoodzkiej inscenizacji mitu o Perseuszu z 1981 roku, który zestarzał się tak bardzo, że dziś nie da się go oglądać inaczej, niż płacząc ze śmiechu. Twórcy nowej wersji nie tylko diametralnie przerobili tę historyjkę, ale przede wszystkim dołożyli do niej cały szereg przygód i perypetii, które w starym kinie wypadłyby z pewnością gorzej niż Plastusiowy pamiętnik, a tu zyskały zapierający dech w piersiach realizm. Ale po kolei.
Niektóre zabiegi wizualne nie odbiegają wręcz znacząco jakością od tych z filmowego pierwowzoru; wszystkie błyskawice, dymy i iskry są kiczowate i kompletnie nieprzekonujące.
[photo position="inside"]20492[/photo]Niepomiernie bawi też odpustowy blichtr dworu, estetycznie wywiedzionego wprost z serialu Dynastia, oraz wizje Olimpu, scenograficznie bliskie tanim filmom SF z lat 60. Drażnić może również casting - nieco nazbyt oczywisty. Bo rolę czarnego charakteru dostał znany z kreacji Lorda Voldemorta Ralph Fiennes, lawirujący między dwoma światami Perseusz trafił
[photo position="inside"]20493[/photo] się Samowi Worthingtonowi, a Liam Neeson, który w Gwiezdnych wojnach udowodnił, że dobrze wygląda w pelerynach, zagrał Zeusa. Ale to wszystko drobiazgi, bo problemem są tu też cedzone przez aktorów słowa czy koturnowość postaci kobiecych. Wciąż - mimo wszystkich swoich wad - Starcie tytanów to miejscami porywające kino przygodowe, które ogląda się w najgorszym razie bezboleśnie, a bywa, że nawet z bijącym sercem.