„Dwoje do poprawki”, David Frankel
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKomedia o kłopotach małżeńskich. Podobnych historii widzieliśmy już co najmniej kilka. Frankel decyduje się na prostą, realistyczną opowieść o emocjach seniorów. Film ma w sobie coś „życiowego”, prawdziwego, nawet mądrego. Wyszło mu kino solidne, ale skierowane ku określonej grupie odbiorców. Rówieśnicy ekranowych bohaterów z pewnością będą zachwyceni. Młodsi widzowie niekoniecznie.
Komedia o kłopotach małżeńskich. Kay (Meryl Streep) i Arnold (Tommy Lee Jones) są ze sobą od ponad trzydziestu lat. Mają dorosłe dzieci, ładny dom, wiedzą o sobie dosłownie wszystko. Na pozór tworzą związek idealny. Ale jedynie na pozór: codzienna rutyna dawno odebrała im wzajemną fascynację, chemię, chęć do flirtu, potrzebę bliskości. Gruboskórny Arnold nie widzi w tym żadnego problemu, wrażliwa Kay czuje się coraz bardziej zagubiona i samotna. To ona, bez wiedzy męża, wykupuje wspólny pobyt na tygodniowych wczasach połączonych z intensywną terapią dla małżeństw o wieloletnim stażu. Z początku wściekły Arnold w końcu godzi się na wyjazd („dla świętego spokoju”). Już pierwsza sesja z dr Feld’em (Steve Carell) uwydatnia główny problem: seks. A raczej jego brak.
W Dwoje do poprawki tkwi swoisty paradoks. Obraz Frankela (Diabeł ubiera się u Prady) zaskakuje tym, co konwencjonalne. Bo podobnych historii widzieliśmy już co najmniej kilka (np. To skomplikowane Meyers). Ale ich twórcy, zapewne w obawie o gusta młodszych widzów, dociskali gaz do dechy, podkreślali groteskowy aspekt sytuacji, podbijali komizm, ośmieszali bohaterów. Frankel przeciwnie, decyduje się na prostą, realistyczną opowieść o emocjach seniorów. Oczywiście, Dwoje to film hollywoodzki, nie ma tu miejsca na psychodramę, ale nie ma też błaznowania, sztucznego podbijania tempa itd. Kamera spokojnie śledzi proces, jakiemu podlega małżeństwo. Trudno powiedzieć, czym by się to skończyło, gdyby nie wybitni aktorzy. Ale aktorzy są. Streep wciela się w stereotypową kurę domową i robi to bezbłędnie. Umie obronić swoją postać, przybliżyć widzom jej emocje. Pierwsze skrzypce gra tu jednak Tommy Lee Jones. Przyzwyczailiśmy się oglądać go jako szalonego ekscentryka, względnie twardego macho. W skórze szarego przeciętniaka, zblokowanego nudziarza dzielącego czas pomiędzy pracę przy biurku a przysypianie przed telewizorem, z założenia jest przekomiczny. Ale i on unika czysto komediowej szarży. Wiarygodnie odgrywa zagubienie Alfreda. Z jednej strony kpi ze stereotypów na temat znużonego ojca rodziny, z drugiej owych ojców tłumaczy, daje im ludzką twarz. W efekcie Dwoje do poprawki ma w sobie coś „życiowego”, prawdziwego, nawet mądrego.
Tyle, że niekoniecznie uniwersalnego. Trudno powiedzieć, czy Frankel z założenia myślał o drugim (a więc telewizyjnym) odbiorze swojego filmu, czy może rzeczywiście, nie zważając na oczekiwania, chciał powiedzieć coś ważnego. Wyszło mu kino solidne, ale skierowane ku określonej grupie odbiorców. Rówieśnicy ekranowych bohaterów z pewnością będą zachwyceni. Młodsi widzowie już niekoniecznie. Co nie znaczy, że jest to obraz jedynie dla emerytów. Jeżeli tworzycie stabilny, wieloletni związek, z pewnością znajdziecie tu coś dla siebie. Jeżeli nie: z czystym sumieniem możecie polecić ten film np. swoim rodzicom.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze