Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że żyjemy w czasach postmoderny, a krzyżowanie wielu rozmaitych gatunków jest dziś ogólnie przyjętą metodą prowadzenia narracji. Co nie zmienia faktu, że twórca musi dokonać wyboru, musi wiedzieć, o czym i jak chce opowiedzieć.
[photo position="inside"]20426[/photo]Kelly, realizując The Box, nie dokonał właściwie żadnego wyboru. Upchnął tu wszystko, co przyszło mu do głowy. W efekcie dostajemy irytującą (i z czasem coraz bardziej nużącą) hybrydę zbyt wielu gatunków. Czegóż tu nie ma?! Całość zaczyna się niczym thriller, chwilę później skręca w stronę horroru, by po kilkunastu minutach zanurzyć się w charakterystycznej dla późnego Lyncha onirycznej poetyce.
[photo position="inside"]20427[/photo]Nie na długo, bo tuż za rogiem czekają już NASA i Marsjanie, a The Box ląduje w rejonach kina science fiction. Jakby tego było mało, wszystkiemu nieustannie towarzyszy aura łzawego i bardzo komercyjnego familijnego melodramatu, a w drugiej połowie filmu dostajemy jeszcze coś na kształt niezamierzonej parodii Dostojewskiego i Bergmana. Na arenę wjeżdża etyka i metafizyka, bohaterowie muszą walczyć o swoje zagrożone wiecznym potępieniem dusze.
[photo position="inside"]20428[/photo]Ba, niektórzy z nich otrą się nawet o tajemnicze miejsce, które nie jest ani tu, ani tam (coś na kształt nieba, czyśćca, a na pewno dowodu na istnienie wędrówki dusz). Nie zabraknie też wątku apokaliptycznego, bo też i ludzkość za sprawą swojej chciwości niechybnie skończy marnie. Czy do owego końca przyłożą rękę najwyraźniej dogadani już z katolickim Bogiem złowieszczy Marsjanie, czy może przeciwnie - całość jest jedynie spiskiem NASA i CIA?
[photo position="inside"]20429[/photo]O tym prawdopodobnie marzył Kelly: chciał, by widz opuszczał salę kinową pełen niepokoju, z masą kłębiących się w głowie pytań, na które nie będzie umiał znaleźć odpowiedzi.
Niestety kompletnie mu się to nie udało. Film bardzo szybko staje się niezamierzoną autoparodią. Beznadziejny, absurdalnie wręcz chaotyczny scenariusz odziera postacie z jakiejkolwiek psychologicznej wiarygodności.
[photo position="inside"]20430[/photo]Efekt ten potęguje naprawdę bardzo słabe aktorstwo. Niby Diaz ma w swoim dorobku kilka ciekawych kreacji, ale generalnie jest etatową odtwórczynią ról głupiutkich blondynek. I z tego właśnie bagażu doświadczeń najwyraźniej korzystała, wcielając się w (notabene zakochaną w twórczości Sartre'a) Normę. Nie inaczej podszedł do swojego zadania Marsden, facet o aparycji Kena (tego od Barbie).
[photo position="inside"]20431[/photo]I tak The Box, a więc (w założeniu twórców) trącący metafizycznym dramatem thriller science fiction, dostał oprawę na poziomie co najwyżej najsłabszych komedii romantycznych - tych, w których od lat brylują Adam Sandler i Bradley Cooper. Na usprawiedliwienie Kelly'ego trzeba powiedzieć, że najwyraźniej, przystępując do realizacji tego obrazu, miał jak najlepsze chęci, prawdopodobnie chciał powiedzieć coś ważnego.
[photo position="inside"]20432[/photo]Ale nic na to nie poradzę: analizując jego intencje, cały czas miałem w głowie słynne przysłowie o tym, czym jest piekło wybrukowane.
Może takie jest przeznaczenie Kelly'ego; może na zawsze pozostanie już reżyserem jednego bardzo udanego filmu.
[photo position="inside"]20433[/photo]Dotąd nie mogłem się nadziwić, czemu na nasze ekrany nie trafił żaden z jego późniejszych obrazów (Domino, Koniec świata). Tłumaczyłem sobie to następująco: wiadomo, że polscy dystrybutorzy często wycofują się z reprezentowania naprawdę dobrych i wartościowych, ale trudnych filmów (ostatnio ten los spotkał choćby rewelacyjny obraz Spike'a Jonze Where the Wild Things Are).
[photo position="inside"]20434[/photo]Po obejrzeniu The Box mam poważne wątpliwości, czy intencje dystrybutorów nie były dalece bardziej racjonalne. Chociaż z drugiej strony nie powinienem się wypowiadać na temat filmów, których nie widziałem. Widziałem za to The Box i zaręczam: oglądanie tego filmu to najzwyklejsza strata czasu.