„Bez smyczy”, Bobby i Peter Farrelly
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuHollywoodzka komedia dla mas. Refleksja o męskiej niedojrzałej naturze, o niewesołym losie faceta, który najlepsze lata ma już za sobą. Za sam wybór tematu należą się braciom brawa. Charakterystyczne poczuciu humoru. Jeśli śmieszy was gruby pięćdziesięciolatek, który ściąga spodnie, przyjmuje pozycję na Małysza i powolutku robi kupę, ten film będzie dla was pozycją obowiązkową.
Nowa komedia braci Farrelly (Sposób na blondynkę, Głupi i głupszy) zaskakuje jednym: wiekiem bohaterów. Cała reszta odbywa się według dawno sprawdzonego wzorca.
Rick i Fred to stateczni panowie. Dawno przekroczyli czterdziestkę, mają rodziny, domy, nudne prace. Za całą rozrywkę służą im wieczorne spotkania karciane w gronie kumpli. Czyli takich samych jak oni, dawno usidlonych przez damy z sąsiedztwa, nieudaczników. Ale panowie wciąż są mocni w gębie: z lubością opowiadają, co też by oni nie zrobili z wdziękami młodych dziewcząt, gdyby nie nadzór małżonek. Co na to same małżonki? Z początku przestraszone, z czasem realnie oceniają (nikłe) szanse swoich partnerów i oferują im wymarzoną szansę: tydzień urlopu od małżeńskich zobowiązań. Tydzień bez tytułowej smyczy.
Za sam wybór tematu należą się im brawa. Jak dotąd wytrwale opowiadali o pryszczatych nastolatkach śliniących się na widok biuściastych koleżanek. W Bez smyczy mówią właściwie dokładnie o tym samym. Tyle, że role dzieciaków przejmują tu statystyczni ojcowie rodzin. I o dziwo tkwi w tym metoda. Farrelly (sami już dobrze po pięćdziesiątce) po raz pierwszy serwują nam coś na kształt refleksji. O męskiej (a więc na zawsze niedojrzałej) naturze, o niewesołym losie faceta, który najlepsze lata ma już za sobą. Oczywiście, Bez smyczy to hollywoodzka komedia dla mas, tak więc w finale czekają na nas jak najbardziej budujące wnioski, ale… są tu wątpliwości, odrobina ironii, dalekie echa allenowskich kpin. A raczej byłyby, gdyby bracia nie utopili wszystkiego w charakterystycznym dla siebie poczuciu humoru.
Ale utopili. I to po całości. Humor a’la Farrelly w pierwszym rzędzie oznacza kał. A raczej całą masę kału. Śmieszy was potwornie gruby pięćdziesięciolatek, który ściąga spodnie, przyjmuje pozycję na Małysza i powolutku robi kupę? Jeśli tak to jesteście w domu, bo takich scen jest tu kilkanaście. I jak łatwo się domyśleć owa kupa nie będzie tak po postu sobie leżeć. Ktoś musi w nią wdepnąć, a ktoś inny w niej wytytłać. Do tego firmowe dowcipy o waginach, w których zmieścić mogłyby się wagony, o biustach tak jędrnych, że służyć mogą za ochraniacze kolan… I tak właśnie Farrelly zaprzepaścili szansę na przełamanie dotychczasowego wizerunku.
Ale też nie oszukujmy się, zrobili to w pełni świadomie. Bo łatwo z braci kpić, ale to oni (nie np. wspomniany wyżej Allen) zarabiają miliony. Cóż, takie czasy. Z perspektywy widza sprawa jest prosta: jeżeli lubicie ten typ humoru Bez smyczy będzie dla was pozycją obowiązkową. Jeżeli (jak niżej podpisany) nie lubicie, to po prostu: nie oglądajcie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze