Rick i Fred to stateczni panowie. Dawno przekroczyli czterdziestkę, mają rodziny, domy, nudne prace. Za całą rozrywkę służą im wieczorne spotkania karciane w gronie kumpli. Czyli takich samych jak oni, dawno usidlonych przez damy z sąsiedztwa, nieudaczników. Ale panowie wciąż są mocni w gębie: z lubością opowiadają, co też by oni nie zrobili z wdziękami młodych dziewcząt, gdyby nie nadzór małżonek. Co na to same małżonki? Z początku przestraszone, z czasem realnie oceniają (nikłe) szanse swoich partnerów i oferują im wymarzoną szansę: tydzień urlopu od małżeńskich zobowiązań. Tydzień bez tytułowej smyczy.
Za sam wybór tematu należą się im brawa. Jak dotąd wytrwale opowiadali o pryszczatych nastolatkach śliniących się na widok biuściastych koleżanek. W Bez smyczy mówią właściwie dokładnie o tym samym. Tyle, że role dzieciaków przejmują tu statystyczni ojcowie rodzin. I o dziwo tkwi w tym metoda. Farrelly (sami już dobrze po pięćdziesiątce) po raz pierwszy serwują nam coś na kształt refleksji. O męskiej (a więc na zawsze niedojrzałej) naturze, o niewesołym losie faceta, który najlepsze lata ma już za sobą. Oczywiście, Bez smyczy to hollywoodzka komedia dla mas, tak więc w finale czekają na nas jak najbardziej budujące wnioski, ale… są tu wątpliwości, odrobina ironii, dalekie echa allenowskich kpin. A raczej byłyby, gdyby bracia nie utopili wszystkiego w charakterystycznym dla siebie poczuciu humoru.
Ale utopili. I to po całości. Humor a’la Farrelly w pierwszym rzędzie oznacza kał. A raczej całą masę kału. Śmieszy was potwornie gruby pięćdziesięciolatek, który ściąga spodnie, przyjmuje pozycję na Małysza i powolutku robi kupę? Jeśli tak to jesteście w domu, bo takich scen jest tu kilkanaście. I jak łatwo się domyśleć owa kupa nie będzie tak po postu sobie leżeć. Ktoś musi w nią wdepnąć, a ktoś inny w niej wytytłać. Do tego firmowe dowcipy o waginach, w których zmieścić mogłyby się wagony, o biustach tak jędrnych, że służyć mogą za ochraniacze kolan… I tak właśnie Farrelly zaprzepaścili szansę na przełamanie dotychczasowego wizerunku.
Ale też nie oszukujmy się, zrobili to w pełni świadomie. Bo łatwo z braci kpić, ale to oni (nie np. wspomniany wyżej Allen) zarabiają miliony. Cóż, takie czasy. Z perspektywy widza sprawa jest prosta: jeżeli lubicie ten typ humoru Bez smyczy będzie dla was pozycją obowiązkową. Jeżeli (jak niżej podpisany) nie lubicie, to po prostu: nie oglądajcie.