Ciasne pomysły kontra ciasne umysły, czyli jak budować dla ludzi
REDAKCJA • dawno temuWe Wrocławiu wyprzedano miniapartamentowiec, przerobiony z dawnego „akademika” dla pracowników naukowych. Przepięknie urządzone, ergonomiczne kawalerki od 12 metrów kwadratowych, mieszkania dwupokojowe po 27 metrów. Zgroza! Ruszyła w necie lawina krytyki, bo u nas pokutuje inna mentalność: zastaw się, a wymuruj. Dlaczego?
We Wrocławiu wyprzedano miniapartamentowiec, przerobiony z dawnego „akademika” dla pracowników naukowych. Przepięknie urządzone, ergonomiczne kawalerki od 12 metrów kwadratowych, mieszkania dwupokojowe po 27 metrów. Zgroza! Ruszyła w necie lawina krytyki, z wyjątkowo małym odzewem pozytywnym.
Pytam się tak z ciekawości (bo nie z przekory), dlaczego. Wiem, że naszych rodaków od zawsze dziwi ciasnota mieszkań w Anglii czy Nowym Jorku – a to 2 nędzne pokoiki z oknami na podwórkowe schody przeciwpożarowe, a to segmencik na przedmieściach – na parterze salon z kuchnią 30 metrów, na górze 3–4 maciupeńkie sypialenki dla rodziców i dwójki-trójki dzieci, do tego z tyłu od kuchni wyjście na ogródeczek typu trawnik, gdzie można przy odrobinie wyobraźni jednocześnie rozwiesić pranie i pobawić się z psem. Tania technologia, bez piwnic.
W takiej właśnie „rezydencji” mieszkają moi znajomi – menadżerka linii lotniczej oraz główny inżynier w wielkiej fabryce. Dzięki ich wielopokoleniowemu podejściu będą w rodzinie pieniądze na studia i samochody dla dzieci, bez emerytalnych wyrzeczeń.
U nas pokutuje inna mentalność: zastaw się, a wymuruj. Dlatego z jednej strony jest głód mieszkań, a z drugiej – sporo ludzi po pięćdziesiątce i starszych ma trzykondygnacyjne 300-metrowe domy budowane „dla dzieci” i zastanawia się, z czego je utrzymać, bo jednakowoż dzieci ani wnuki nie chcą z rodzicami mieszkać i wolą wynająć 17-metrową kawalerkę, byle osobno… Czy to nie daje do myślenia, gdy ogrzanie domiszcza zimą kosztuje kilka tysięcy, a trzeba też mieć krzepę do odśnieżania itepe?
Kiedy tak rozmawiam z zażywnym taksówkarzem czy innym kwiaciarzem, co został sam w domu z żoną i psem, zawsze słyszę to samo: pani, ja nigdy nie mieszkałem w bloku, nie mogę sprzedać domu, szkoda dorobku całego życia… A równocześnie mam w głowie domek nad jeziorem, wybudowany przez jednego z największych architektów świata, zmarłego w 1965 roku Le Corbusiera. Geniusz miał kupę kasy, zaprojektował jednakowoż 20-metrowy domek, w którym mieszkał do samej śmierci, już jako wdowiec. Był to dom zbudowany z wykorzystaniem największych zdobyczy nauki w temacie projektowania przestrzeni. Wykorzystano każdy centymetr kwadratowy, by stworzyć miejsce przyjazne do życia i podzielone na strefy spania, jedzenia, pracy, wypoczynku. Domek jest do dziś obiektem muzealnym i niedoścignionym wzorem mądrego zagospodarowania ciasnego globu.
Niestety, ciasne polskie umysły takich ciasnych pomysłów mieszkaniowych nie cenią. Jak małe, to znaczy: dla frajerów bez kasy, nieudaczników, dziwek na garsoniery. Uwielbiamy wprost się wywyższać! Pod wrocławskim projektem jest mnóstwo wpisów w stylu: ja to mam większą piwnicę. Smutne to. W niewielkim biednym kraju, jakim jesteśmy, gdzie ludzie są eksmitowani na bruk lub do baraków, a kredyty hipoteczne są gorsze niż wyrok dożywocia za najcięższą zbrodnię, warto by chyba pomyśleć o oszczędności przestrzeni – tak, aby pomieścili się wszyscy, nie tylko ci najzamożniejsi.
Już widzę i słyszę niektórych Polaków zwiedzających domek Corbusiera… „He he he, ja mam na żaglówce większą kajutę!”. No i fajnie, weź się i nią wypchaj:).
Tymczasem, ten modernistyczny architekt był prekursorem inżynierii domowej, piewcą złotego środka w postaci tzw. moduloru. Pokazał światu, że oszczędność miejsca to wyrafinowane podejście kulturowe, nie żaden przymus. Obliczył między innymi idealne proporcje mieszkania dla człowieka, za którego wzorzec uznał… przeciętnego policjanta amerykańskiego o wzroście metr osiemdziesiąt trzy z wyciągniętą w górę ręką. I wyszło mu, że wystarczą nam do swobodnego życia pomieszczenia o wysokości… 226 cm, nie wymagające zbędnych ruchów i zabiegów, za to zapewniające łatwy dostęp do wszystkiego, co potrzebne! A totalna wygoda to w końcu nic innego jak luksus.
Dla mnie pomysł wrocławski jest super. Najmniejsza kawalerka kosztowała tam 90 tys. złotych i wyglądała (na symulacji) zjawiskowo! Gdyby wszystkie polskie metropolie przerobiły nieużywane budynki na takie mieszkanka, więcej ludzi mogłoby być na swoim bez morderczego, 50-letniego kredytu. A sadzenie się, że nie jesteśmy Japończykami w boksach czy szczurami w klatkach, jest dla mnie po prostu żałosne! Do czego aspirujemy? Bo chyba nie do architektury wyższej. Mierzymy swoją wartość w metrach, ot co! Po wsiowemu, sorka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze