"Oko", David Moreau, Xavier Palud
DOROTA SMELA • dawno temuNiewidoma skrzypaczka poddaje się operacji przeszczepu rogówki. W miarę wyostrzania się wizji, dla Sydney staje się coraz bardziej oczywiste, że ma ona wgląd w świat, którego zwykli śmiertelnicy nie postrzegają. Jessica Alba, seksbomba o ograniczonej skali ekspresji, nie jest w stanie udźwignąć w pojedynkę całego filmu. Obsadzając ją w głównej roli i faszerując film widmami, twórcy otrzymali dodatek do popcornu.
Przyzwyczailiśmy się już do amerykańskich remake'ów azjatyckich horrorów, a nawet do tego, że oglądamy je w niewłaściwej kolejności. Większość z nas widziała obydwie części Kręgu, Klątwę i Dark Water w dwóch wersjach, z których zresztą każda miała swój fanklub. Wygląda na to, że wzbiera właśnie kolejna fala powtórek. Tym razem załapały się już Nieodebrane połączenie frywolnego Takashi Miike (wkrótce w kinach) oraz klasyk braci Pang Oko z 1993 roku. Wyjątkowo dystrybutorzy zsynchronizowali premiery chińskiego i amerykańskiego obrazu, możemy więc zaserwować sobie minimaraton. Choć może się to okazać męczące, nie tylko dla naszych oczu.
Historia w zasadzie powtarza się tu dość dokładnie. Zmienia się lokalizacja i kilka szczegółów. Niewidoma skrzypaczka Sydney Wells poddaje się wreszcie długo wyczekiwanej operacji przeszczepu rogówki. W dzieciństwie z winy siostry straciła wzrok i teraz to właśnie siostra namówiła ją do poddania się zabiegowi. Już pierwszej nocy po zdjęciu bandaży Sydney jest świadkiem dziwnej sceny — jej sąsiadka z łóżka obok, starsza pani, wychodzi na korytarz w asyście dziwnej, widmowej postaci. Wzrok dziewczyny jest jeszcze bardzo słaby, stąd świat widziany nowymi oczami jawi jej się na podobieństwo malarstwa pointylistycznego — pełen ziarna i artystycznych rozmazów. Trudno odróżnić ducha od osoby fizycznej. Ale w miarę wyostrzania się wizji dla Sydney staje się coraz bardziej oczywiste, że ma ona wgląd w świat, którego zwykli śmiertelnicy nie postrzegają. Słabość filmowego pomysłu polega na tym, że omamy na wizji się nie kończą. Ba! Często bohaterka zanim zobaczy ducha, najpierw słyszy czynione przez niego hałasy. Zdarza jej się też wpadać w czarne dziury czasoprzestrzeni: pije herbatę w chińskiej restauracji i nagle okazuje się, że stoi pośród zgliszcz, bo lokal spłonął parę tygodni wcześniej. Pomysł na efekty uboczne przeszczepu, motywowany tu nawet pseudonaukową teorią, jest tak nielogiczny i pełen wyrazistych antytez, że ani widz, ani inni bohaterowie filmu nie chcą uwierzyć Sydney. Bohaterka na swego powiernika upatrzyła sobie psychoterapeutę dr. Paula Faulknera. Ten młody i przystojny blondyn długo się opiera, ale wkrótce postanawia odbyć ze swą pacjentką podróż do korzeni jej paranoi - w głąb tragicznej historii dawczyni organu wzroku.
Efekt był przewidywalny. Z eleganckiego, operującego klimatem niesamowitości, pełnego niedopowiedzeń filmu Pangów po drugiej stronie oceanu zrobiono coś znacznie bardziej płaskiego. Fakt, że za kamerą stoi francuski duet od Ils. Obsadzając w głównej roli seksbombę o ograniczonej skali ekspresji aktorskiej i faszerując każdy moment przestoju fabularnego widmami, twórcy otrzymali typowy dodatek do popcornu. Znana z serialu Flipper i Sin City Jessica Alba nie jest w stanie udźwignąć w pojedynkę całego filmu, tym bardziej tak idiotycznego, że dla jego uwiarygodnienia nawet osobowość i talent Meryl Streep by nie wystarczały.
Jej gra jest mdła i opiera się w całości na wytrzeszczaniu oczu. Reszta obsady też nie pomaga. Najbardziej jednak irytuje nadużywanie efektu zaskoczenia — zabieg jest stale obecny w tym i innych słabych horrorach, którym nie udaje się w żaden inny sposób przerazić widza. Można by pomyśleć, że od czasu, gdy Jacques Tourneur kręcił swoje niskobudżetowe filmy grozy gatunek stoi w miejscu pod względem repertuaru środków wyrazu. Subiektywna kamera, gra cieni i pisk bezbronnej kobiety, atakowanej przez niedookreślonego oprawcę - to było nowatorskie w 1948 roku. Dziś wypadałoby coś do tego dorzucić, jeśli już wyciąga się ludzi z domów. Niestety nawet frapujący finał nie pomaga. Oko jest mętne i zdecydowanie brak mu "kurwików". Bez dwóch zdań: wybierzcie oryginał, a Albę sobie darujcie. Szkoda czasu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze