"Zlew", Paweł Oksanowicz
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWłaściwie trudno o trafniejszy tytuł – książeczka w istocie jest zlewem, gdzie nagromadziły się przypadkowe wątki fantastyczne, strzępki postaci i ogryzki polszczyzny. Autor staje na głowie, byśmy śmiali się co dwa akapity, a przynajmniej raz na parę stron ryknęli z wesołości. Tworzy to efekt odwrotny do zamierzonego, gdyż książka jest nie tylko męcząca, ale i ponura.
Literackie migracje pisarzy przypominają nieco wędrówki ptaków – ilekroć robi się chłodniej, całe ich stada wyruszają ku ciepłym krajom, gdzie mają nadzieję znaleźć przychylnych krytyków i rzesze czytelników głosujących portfelami. Czasem, taka migracja wynika z dramatycznych sytuacji. Nigdy dość przytaczania cudownej sytuacji z roku 1989, barwnie opisanej przez Ziemkiewicza. Kiedy Polacy cieszyli się wolnością, na zawodowych literatów padł blady strach: oto kończą się pensyjki, domy pracy twórczej, stypendia oraz rauty i będzie trzeba zająć się wstrętną czynnością, czyli pisaniem. Ci rycerze pióra chwycili w lot, że fantastyka sprzedaje się świetnie i spróbowali wyknocić coś w tym stylu. Nazwisk, tytułów, nie pomnę (Ziemkiewicz też je zmilczał), pozostaje tylko wrażenie koszmarnego bezładu. Utytułowani literaci nie tylko nie rozumieli gatunku, ale sklecenie zwyczajnej fabuły było ponad ich siły. Słusznie zostali zapomniani.
Dziś sytuacja jest podobna, twórcy parający się innym rodzajem prozy gnają ku wymyślonym światom, co jest o tyle zabawne, że ruch ten łączy się z przejściem wielu pisarzy, uprawiających wcześniej fantastykę, do thrillera i kryminału (Konrad Lewandowski, Marcin Wroński, Szczepan Twardoch plus pomniejsi). Zaczęło się jeszcze w latach dziewięćdziesiątych i teraz trend przybiera na sile. Po wydanych niedawno – tu też recenzowanych – powieściach Pollaka i Nowakowskiego, ukazał się Zlew Pawła Oksanowicza. O ile dwie poprzednie powieści zasługiwały na czytelniczą życzliwość, to Oksanowiczowi bliżej do pogrobowców Polski Ludowej, wspominanych przez Ziemkiewicza.
Dopuszczam możliwość straszliwej pomyłki, że Zlew ma jakąś wartość, której nie zdołałem dostrzec, że spomiędzy chaotycznej akcji, przypadkowych postaci, gonitw i całej fury prostych grepsów wyłania się coś, co mi umknęło, mianowicie sens i powinienem sięgnąć po lekturę ponownie. Ta perspektywa nie budzi radości, bowiem czytanie tej powieści jest czynnością szalenie męczącą. Błyskawicznie zmieniające się scenerie, postaci, wydarzenia kojarzą się z oszalałą przeglądarką internetową, wypluwającą z siebie kolorowe strony: trochę wzwodów i biustów, widoki z miasta, strzelaniny, nocne kluby, bijatyki. Na szczęście, książkę łatwiej zamknąć, niż okienka w kompie.
Sama historia rodzi pewne nadzieje za sprawą interesującego pomysłu wyjściowego. Co stałoby się, gdyby realnie wszystkie męskie marzenia odnośnie kobiet doczekały się realizacji? Otóż byłby niezły ambaras. Bohater, noszący znaczące nazwisko Gałgan powołuje do życia trzy wirtualne dziewczęta, będące ucieleśnieniem jego potrzeb. Pech chce, że z nieznanego powodu trzy panie objawiają się w realu i natychmiast sprawiają masę kłopotu. Nie mniejsze trudności czyni była żona, banki, gdzie Gałgan się zadłużył, policjanci i złodzieje. W tle błyskają flesze futurystycznych lęków: dominacji operacji plastycznych, dziwacznych zarządzeń władz (likwidacja czasu wolnego) i mnożących się ruchów religijnych. Takie rzeczy mógłby pisać wczesny Marcin Wolski, gdyby miał zły dzień, a i on niekoniecznie – potencjał Zlewu zarzyna polszczyzna autora. Pomijam już dialogi, jakby przepisane z książeczki z dowcipami, są przynajmniej rzadkie. Prawdziwym utrapieniem okazują się dowcipy językowe, mające rozśmieszyć czytelnika, a wywołujące jedynie rozdrażnienie. Oksanowicz staje na głowie, byśmy śmiali się co dwa akapity, a przynajmniej raz na parę stron ryknęli z wesołości. Tworzy to efekt odwrotny do zamierzonego, gdyż Zlew jest nie tylko męczący, ale i ponury.
Właściwie trudno o trafniejszy tytuł – książeczka Oksanowicza w istocie jest zlewem, gdzie nagromadziły się przypadkowe wątki fantastyczne, strzępki postaci i ogryzki polszczyzny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze