„Nie przeproszę, że urodziłam”, Karolina Domagalska
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuNależy się cieszyć, że książka Karoliny Domagalskiej ukazała się na polskim rynku. Bo jest to ważny przyczynek do ogólnospołecznej dyskusji nie tylko o in vitro, ale i o roli państwa, które jest nie tylko po to, by ściągać podatki.
In vitro, czyli zapłodnienie pozaustrojowe, to temat, który wciąż pojawia się w wypowiedziach polskich publicystów i polityków. Posłowie i posłanki próbują zbić kapitał polityczny, prezentując kontrowersyjne opinie na temat in vitro, a dziennikarze wsadzają przysłowiowy kij w mrowisko, nagłaśniając nie tylko to, co dzieje się w Sejmie, ale i forsując własne, niepoparte wiedzą i doświadczeniem „refleksje”. A przecież w dyskusji o in vitro (jeśli już jakaś dyskusja powinna się tu toczyć) najważniejsza jest opinia rodziny – przede wszystkim matek, które z różnych powodów nie mogą mieć dzieci. Właśnie z nimi rozmawia Karolina Domagalska, autorka pouczającego reportażu poświęconego „rodzinom z in vitro”. Tytuł książki mówi sam za siebie: „Nie przeproszę, że urodziłam”. W tych kilku słowa zawarte są bowiem wszystkie emocje, towarzyszące decyzjom podejmowanym przez kobiety, które chcą mieć dzieci. Bo okazuje się, że posiadanie potomka, nawet z przysłowiowej „próbówki”, może być w oczach niektórych grzechem śmiertelnym: przecież dziecko nie tylko narodziło się w sposób sztuczny, nienaturalny, ale i pociągnęło za sobą śmierć ludzkich zarodków. Mimo wszystko kobiety decydują się na ten rok, świadomie narażając się na głosy potępienia.
Karolina Domagalska porusza wiele interesujących kwestii, analizując chociażby to, jak kwestia zapłodnienia pozaustrojowego wygląda w Holandii, Wielkiej Brytanii, Izraelu i Skandynawii. Dzięki temu możemy porównać sytuację w Polsce z tym, co dzieje się w krajach, które dają swoim obywatelom naprawdę dużo wolności. Domagalska przedstawia między innymi historię młodego holenderskiego małżeństwa, które – prawdopodobnie z winy mężczyzny – nie mogło mieć dzieci. Po wielu latach starań, Arjen i Kirsten zdecydowali się na zaskakujące rozwiązanie: Kirsten wykorzystała do zapłodnienia nasienie swojego teścia (oczywiście za jego pełną zgodą!). I urodziła zdrowe dzieci, Dore i Lotte. Kirsten w rozmowie z Karoliną Domagalską przyznaje:
[…] nauczyliśmy się, żeby nie robić z tego czegoś wyjątkowego. One nie chcą się wyróżniać, chcą być jak inne dzieci. W miarę upływu czasu dodajemy różne szczegóły, bo rozumieją coraz więcej. Gdy Dore miała dziesięć lat, zapytała: „Mamo, czy poszłaś do łóżka z dziadkiem?”.
Takich opowieści w książce Domagalskiej jest mnóstwo. Pokazują one ludzi, którzy sami decydują o swoim życiu i – co najważniejsze – albo otrzymują wsparcie państwa, albo zapewnienie, że politycy nigdy nie będą zaglądać do ich łóżek. Dlatego w krajach Europy zachodniej in vitro jest nie tylko popularne wśród „normalnych” heteroseksualnych par, które nie mogą mieć dzieci. Domagalska pokazuje, że zapłodnienie pozaustrojowe to rozwiązanie, z którego bardzo często korzystają samotne kobiety – rozwódki, wdowy lub singielki, które – z różnych powodów — postanowiły nigdy nie wiązać się z mężczyzną. Do ich dyspozycji są perfekcyjnie prowadzone banki spermy, w których nasienie każdego dawcy jest precyzyjnie skatalogowane, dlatego kobieta może dowiedzieć się np., jaki kolor oczu ma dawca, jakie jest jego wykształcenie, wzrost, zainteresowania i pasje. Efektem takiego „związku” są normalne zdrowe dzieci, wcale nie pozbawione – jak twierdzą niektórzy – inteligencji i empatii. Jedna z bohaterek Domagalskiej, Emily, mówi z ironią:
Czy tylko kobieta aktywna seksualnie może chcieć mieć dziecko? Czy akt seksualny sprawi, że będzie lepszą matką? A może historia nieudanych związków zrobi z ciebie lepszego rodzica? Znam dwie kobiety: jedna jest niepełnosprawna i nie mogła znaleźć partnera, druga była wykorzystywana seksualnie przez ojca. Ta druga w medycznym rozumieniu nie mogła być dziewicą, ale nie chciała nigdy wyjść za mąż ani mieć nic wspólnego z seksem. Mimo to obie kobiety chciały mieć dziecko, i mają!
Karolina Domagalska, jak na wytrawną reporterkę przystało, przywołuje opinie przeciwników liberalnego podejścia do in vitro. To dzięki nim na Zachodzie podejmuje się dyskusje dotyczące tego, jaka struktura rodzinna jest najlepsza dla wychowania dziecka; jak zapewnić samotnym matkom instytucjonalne wsparcie; w jaki sposób dzieci, które urodziły się w wyniku sztucznego zapłodnienia, mogą skontaktować się z biologicznym ojcem – dawcą nasienia. Rzecz charakterystyczna: jakoś nikt nie krzyczy, że tylko dzieci spłodzone w legalnie zatwierdzonym związku kobiety i mężczyzny mają prawo do życia; że dziecko wychowywane bez ojca stanie się w przyszłości gejem albo lesbijką! Naprawdę, po lekturze książki Karoliny Domagalskiej mamy wrażenie, że Polska ma jeszcze mnóstwo do zrobienia. Jedno jest pewne: dopóki in vitro będzie w naszym kraju tematem dyskusji politycznych (szczególnie w trakcie wyborów), a sytuacja w służbie zdrowia nie ulegnie poprawie, rodzice, którzy nie mogą mieć dzieci poczętych w sposób naturalny, będą na przegranej pozycji. I zamiast korzystać ze wsparcia, wyjadą za granicę w poszukiwaniu pomocy (także o tym pisze autorka „Historii rodzin z in vitro”).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze