"Czarna Dalia", reż Brian De Palma
DOROTA SMELA • dawno temuDe Palma pragnął zrobić wielowątkowy, zagmatwany, szkatułkowy wręcz kryminał - niestety wyszedł bałagan a la kino noir. To, co na kartach powieści układało się w perfekcyjną, dramaturgicznie dopracowaną całość, tu zwyczajnie się rozłazi. Szkoda, bo przecież De Palma miał wszystko, by ugotować co najmniej pożywną strawę. Klimat niemal równie dobry co w Tajemnicach Los Angeles, Josh Hartnett prawie jak młody Brad Pitt, a historia niemal wymarzona dla twórcy Człowieka z blizną.
Z tym filmem jest pewien problem. To owoc wytężonej pracy tak wielu wspaniałych artystów i wielkich osobowości, że byłoby nie fair po prostu go przekreślić. Rzadko widzimy przecież na ekranie taki tłum aktorskich znakomitości, grających postacie wymyślone przez mistrza czarnego kryminału Ellroya, ładnie sfotografowane w stylowych dekoracjach. Na dodatek wszystkim dyryguje nie byle kto, bo Brian De Palma, reżyser, który kino gangsterskie wprowadził na salony. A jednak Czarna Dalia nie może rywalizować z wczesnymi arcydziełami twórcy, a on sam najwyraźniej dawno stracił formę.
Dwaj młodzi i przystojni kumple Dwight "Bucky" Bleichert i Lee Blanchard są nierozłączni. Bucky prawie zamieszkał z Lee i jego uroczą żoną Kay, kibicującą obydwu podczas walk bokserskich, które toczą ze sobą jako Pan Lód i Pan Ogień. Jednak jakkolwiek zacięta bywa rywalizacja między przyjaciółmi, ring to zabawa w porównaniu z ich codziennością — pracą w policji Los Angeles. Tu jeden co rusz nadstawia karku dla drugiego. Są późne lata 40., Hollywood wstrząsa popełniona z wyjątkowym okrucieństwem zbrodnia. Policja znajduje bestialsko okaleczone zwłoki nastoletniej Elizabeth Short, niedoszłej aktorki. Sprawę rozdmuchuje prasa, w efekcie czego mnożą się fałszywe tropy, a opinia publiczna wręcz kipi z wściekłości, domagając się wyjaśnienia sprawy. Bucky i Lee muszą porzucić w połowie rozgrzebaną aferę mafijną i zająć się Dalią, jak ochrzciły ofiarę media. Akurat teraz, kiedy z więzienia lada dzień wychodzi Bobby DeWitt, przestępca, który czekał dziesięć lat, by zemścić się na Lee za to, że ten wpakował go za kratki. Wiadomo, że im szybciej morderca Dalii zostanie schwytany, tym szybciej wszystko wróci do normy. Niewyraźny ślad prowadzi do baru lesbijskiego i tajemniczej kobiety z wyższych sfer.
Największym grzechem Czarnej Dalii jest nieumiarkowanie. Niby głównym tematem jest tu tajemnicze morderstwo starletki kina porno, jednak materiału fabularnego mamy tu tyle, że można by nim obdarować jeszcze kilka pomniejszych produkcji. Mniejsza o to, że wątek kryminalny bezustannie zakłócany jest przez podrzędne intryżki, kłopot w tym, że zazębiają się one ze sobą w sposób, który konfunduje nie tylko bohaterów, ale i widza. Kiedy nadludzkim wysiłkiem zbieramy do kupy kawałki układanki, film nagle rejteruje na gatunkowe manowce, z kryminału stając się thrillerem erotycznym. Już nie wiemy, czy sprawa Dalii się wyjaśni, bo najważniejsze staje się życie seksualne Bucky'ego. Spoza kadru zamiast typowego dla kina noir cynicznego komentarza skacowanego, ale twardego bohatera płyną coraz częściej tkliwe jęki infantylnego kochanka. Kiedy do umęczonego trójkąta dołącza ognista femme fatale, fabuła jakby pęka i zaczyna parodiować samą siebie. Nie wiemy już sami, czy to czarna komedia, czy melodramat w stylu brazylijskim. Zwroty akcji nie nadążają za trupami wypadającymi z szafy i kuriozalnymi wyjaśnieniami mrocznych zagadek, przy których finał Chinatown zdaje się prosty niczym Bolek i Lolek. Nawet w Bollywoodzie kręci się teraz lepsze rzeczy (patrz. Don).
De Palma pragnął zrobić wielowątkowy, zagmatwany, szkatułkowy wręcz kryminał — niestety wyszedł bałagan a la kino noir. To, co na kartach powieści układało się w perfekcyjną, dramaturgicznie dopracowaną całość, tu zwyczajnie się rozłazi. Szkoda, bo przecież De Palma miał wszystko, by ugotować co najmniej pożywną strawę. Klimat niemal równie dobry co w Tajemnicach Los Angeles, Josh Hartnett prawie jak młody Brad Pitt, a historia niemal wymarzona dla twórcy Człowieka z blizną. Jak się jednak okazuje, dobre i drogie składniki, a nawet kucharz z doświadczeniem nie wystarczą, bo kilka zbyt zamaszystych ruchów w kociołku może przekształcić wyrafinowaną cuisine w bebeluchę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze