”Interview”, Steve Buscemi
DOROTA SMELA • dawno temuCzwarty film sygnowany nazwiskiem Steve'a Buscemiego, znanego szerszej publiczności jako maskotka kina niezależnego, ulubieniec Quentina Tarantino i braci Coen. Aktorowi, który etykietce "charakterystyczny" nadał nowy wymiar, nigdy granie nie wystarczało. Stąd skoki w bok w stronę reżyserii. Tym razem jest to skok o tyle ciekawy, że mamy do czynienia z remake’em. Projekt nazywa się Potrójny Theo, a Interview jest jego pierwszą odsłoną.
Czwarty film sygnowany nazwiskiem Steve'a Buscemiego, znanego szerszej publiczności przede wszystkim jako maskotka kina niezależnego, ulubieniec Quentina Tarantino i braci Coen. Aktorowi, który etykietce "charakterystyczny" nadał nowy wymiar, nigdy granie nie wystarczało. Stąd skoki w bok w stronę reżyserii, za które niekiedy — tak jak w przypadku Samotnego Jima - zdarzało mu się zbierać brawa krytyków. Tym razem jest to skok o tyle ciekawy, że mamy tu do czynienia ze swoistym remake’em.
Większość z nas nie zna filmów Theo Van Gogha — wnuka brata słynnego malarza. Niemal wszyscy jednak słyszeli o tragicznej śmierci holenderskiego reżysera, który w 2004 roku został zamordowany przez islamskiego fundamentalistę. Otóż trzej amerykańscy aktorzy-reżyserzy postanowili ponownie nakręcić jego filmy z amerykańską obsadą i w nowojorskich plenerach miejskich. Projekt nazywa się Potrójny Theo, a Interview jest jego pierwszą odsłoną.
To w zasadzie bardziej teatr telewizji niż film — przez większość czasu oglądamy bowiem przepychanki dwójki aktorów w jednym — co prawda sporym, ale jednak zamkniętym - pomieszczeniu. Buscemi gra tu nadętego dziennikarza politycznego, który otrzymuje od redakcji zadanie przeprowadzenia wywiadu z gwiazdką filmów klasy B, znaną bardziej ze skandali w prasie brukowej i rozlicznych romansów niż kunsztu artystycznego, czyli kimś o reputacji naszej Dody. Pierre Peters czuje, że zadanie nie licuje z jego możliwościami zawodowymi. Zdecydowanie wolałby być tego wieczoru w Waszyngtonie, gdzie rozgrywa się właśnie jedna z najgorętszych afer politycznych roku, a musi czekać na jakąś bezmózgą blondynę, która spóźnia się na umówiony wywiad. Kiedy wreszcie dociera, rozdrażniony dziennikarz nie stara się ukrywać faktu, że nie odrobił lekcji — nie tylko niewiele wie o Katyi, ale także demonstracyjnie daje do zrozumienia, że zgłębianie jej osoby jest dla intelektualisty stratą czasu. Oburzona arogancją gwiazda wychodzi z restauracji, by za chwilę niechcący spowodować stłuczkę taksówki, którą próbuje odjechać Pierre. Czując wyrzuty sumienia zabiera rannego lekko w głowę Pierre'a do swojego znajdującego się o dwa kroki modnego loftu, gdzie stoczą pełną emocji walkę o dominację. Przepychanki między rozwydrzoną i domagającą się kredytu za swój udział w popkulturze aktorką, a sfrustrowanym i wywyższającym się kosztem innych dziennikarzem trwają pół nocy. Wszelkie chwyty i rodzaje broni dozwolone, a nagrodą dla zwycięzcy tej psychogry jest satysfakcja, jaką daje poniżenie drugiego.
Przypomina to wszystko nieco stare teatry telewizji, w których Kalina Jędrusik uwodziła Gustawa Holoubka, albo ich amerykańskie odpowiedniki w stylu Kto się boi Virginii Woolf? Mike'a Nicholsa. Modna znów ostatnio formuła takich jednoaktówek w formie rozgrywanego w czasie rzeczywistym duetu aktorskiego została zastosowana przez Richarda Linklatera w popularnym parę lat temu dyptyku Przed wschodem słońca i jego kontynuacji Przed zachodem słońca. Jest to forma jednocześnie łatwa i wymagająca. Łatwa przede wszystkim ze względu na niskie koszta, stąd wymarzona wprost dla kina niezależnego. Ale wymagająca doskonałego tekstu, inwencji reżyserskiej i aktorstwa na najwyższym poziomie. Być może Buscemi mógł zrobić więcej jako reżyser, jako aktor zdecydowanie stanął na wysokości zadania, podobnie zresztą jak Sienna Miller, która grając po części samą siebie, w interesujący sposób zadała kłam obiegowym opiniom o głupocie blondynek. Jak skwitował rzecz znany amerykański krytyk Roger Ebert — gdyby tabloidowe starletki rzeczywiście były tak głupie, na jakie wyglądają, z pewnością nie byłyby wówczas równie sławne. Można powiedzieć, że w zasadzie o tym (i jeszcze o tym, że nie należy lekceważyć przeciwnika, zwłaszcza jeśli wygląda na słabego) jest Interview, który powinien przyswoić sobie absolutnie każdy adept dziennikarstwa, zanim ruszy na swój pierwszy wywiad. Pozostali też mogą obejrzeć. Nuda nikomu nie grozi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze