"Komórka", Stephen King
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuLektura „Komórki” pozwala wyodrębnić wszystkie znaczące cechy pisarstwa Kinga. W odróżnieniu od wielu kolegów po piórze, podejmuje on tematy mało odkrywcze, a siła lub słabość książki leży w ich rozegraniu. Pomysł wyjściowy to tajemniczy impuls przesłany nie wiadomo skąd do telefonów komórkowych, który zmienia każdego, kto go odbierze, w żądnego krwi potwora. Ocaleją więc ci nieliczni, którzy komórki nie mają lub są dość mądrzy, by zrozumieć, co się dzieje...
Jesteśmy świadkami powolnego, ale zabójczo konsekwentnego upadku Stephena Kinga. Jest to upadek z wysokości i rozpisany na dwa dziesięciolecia, więc nawet książki liche potrafią robić wrażenie. Zresztą jego energetyczny styl wciąż ożywia literackie nieużytki, co nie zmienia faktu, że „Komórka” nawet w najjaśniejszych momentach świeci światłem odbitym.
Pomysł wyjściowy to tajemniczy impuls przesłany nie wiadomo skąd do telefonów komórkowych, który zmienia każdego, kto go odbierze, w żądnego krwi potwora. Ocaleją więc ci nieliczni, którzy komórki nie mają lub są dość mądrzy, by zrozumieć, co się dzieje. Nakreślona sceneria nie ulega zmianie i jesteśmy świadkami wędrówki garstki ocalałych do miejsca, gdzie nie dociera sygnał. Tymczasem przeciwnik okazuje się mniej bezmyślny, niż sądzono. Po pierwszym wstrząsie ludzie, którzy odebrali impuls, przestali zabijać kogo popadnie i rozpoczęli grę z naszymi bohaterami. Rozpoczęli, a właściwie przeciwnik rozpoczął, bo to jedna świadomość rozpisana na wiele głów i upapranych krwią palców.
Lektura „Komórki” pozwala wyodrębnić wszystkie znaczące cechy pisarstwa Kinga. W odróżnieniu od wielu kolegów po piórze, podejmuje on tematy mało odkrywcze, a siła lub słabość książki leży w ich rozegraniu. „Miasteczko Salem” opowiadało o wampirach, „Martwa strefa” o prekognicji, a „Stukostrachy” były współczesnym odczytaniem wzorców fabularnych właściwych dla książek science fiction. „Komórka” podejmuje temat żywych trupów, znany świetnie miłośnikom gatunku. To konieczność zmierzenia się z „Nocą żywych trupów” Romero, „Jestem legendą” Richarda Mathesona (tym dwóm panom powieść dedykowano) czy filmowymi klasykami („28 dni później”, „Shaun of the Dead” - „Wysyp żywych trupów”). Zombie to przecież potwór głównie filmowy i próba przywrócenia go literaturze rodziła pewne nadzieje, ale King zawodzi, przenosząc bezpośrednio rozwiązania z kina na karty książki. Dopiero dalsza część przynosi ożywienie – lektura fragmentów, w których bohaterowie komunikują się ze zbiorową świadomością, wskrzesza starego Kinga, który potrafił przerazić jednym niedopowiedzeniem.
King, lewicujący inteligent o poglądach wielkomiejskich, nieodmiennie umieszczał akcję na prowincji Wschodniego Wybrzeża, gdzie zresztą mieszka. Tutaj akurat prowincjonalność okazuje się wybawieniem, bo im dalej od metropolii, tym mniej telefonów komórkowych i ludzi, którzy ich używają. Tutaj odwracają się bieguny, a sam King skłania się w stronę technologicznego horroru rodem z Dalekiego Wschodu, operującego demonicznymi gadżetami („Krąg” Koji Suzuki). Prowincja, którą wcześniej nasycił demonicznością, może tym razem stać się schronieniem przed potworem opracowanym przez inżynierów wielkich metropolii.
W komentarzach do własnych tekstów autor przyznaje się do fascynacji dziwnością, której tajemnica nie zostaje ujawniona. Nie wiemy, czemu elfy żyją w maszynach do pisania (kapitalna „Ballada o celnym strzale”) albo czym jest śmiercionośna plama na wodzie („Tratwa”) i takie utrzymanie tajemnicy sprawdza się znakomicie w wypadku opowiadania. Tu jednak zabrakło wyjaśnienia. King dość naiwnie tłumaczy całe zdarzenie wynikiem działalności terrorystycznej, brakuje konkretu, a nie każdy znajduje przyjemność w brnięciu przez kilkaset stron, by przeczytawszy ostatnią, wiedzieć dokładnie tyle, ile na samym początku.
Stosunek krytyków do Kinga był przez lata niejednoznaczny, natomiast najczęstszym zarzutem stawianym przez zwykłego czytelnika było „przynudzanie”. W „Komórce” nie ma o tym mowy, akcja gna nieustannie, napędzana przez trupy, wybuchy i strzelaniny, w prawdziwie filmowym tempie. Literacko King sięga do swoich starych sztuczek – ogniskowego gawędziarstwa i brawurowych metafor. Słowo wydaje się jedyną rzeczą, która trzyma tę powieść w kupie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze