„Upierzony wąż”, Edgar Wallace
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka opowiada o serii napadów na kobiety, dzielnym reporterze, bandzie fałszerzy pieniędzy, trzech przestępcach świeżo zwolnionych z pudła oraz bogu azteckim rozsiewającym śmierć w mrocznych zaułkach Londynu. Nie dysponuję oryginałem, więc trudno ocenić, czy to Edgar Wallace nie radził sobie ze słowem pisanym, czy może tłumacz koncertowo pokpił sprawę.
Wygląda na to, że wydawnictwa, poszukując autorów powieści kryminalnych, kopią coraz głębiej.
Edgar Wallace działał przed II wojną światową, wypluwał z siebie powieść w tydzień, a do historii przeszedł tworząc scenariusz do tak skomplikowanego dzieła, jakim niewątpliwie jest King Kong. Kryminały tłuczone hurtowo przyniosły mu nędzę i najprawdopodobniej przedwczesną śmierć. Szkoda, że Stwórca nie dorzucił do tego zapomnienia.
Istnieje jakiś poziom archaicznego pisania, który przestaje być zabawny. Urokowi Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a trudno zaprzeczyć, co nie znaczy, że każdy, kto pisał sto lat temu, jest równie zachwycający. Upierzony wąż opowiada o serii napadów na kobiety, dzielnym reporterze, bandzie fałszerzy pieniędzy, trzech przestępcach świeżo zwolnionych z pudła oraz bogu azteckim, czy też raczej jego przedstawicielu rozsiewającym śmierć w mrocznych zaułkach Londynu. Są tu i inne cudowności – tajne stowarzyszenie porywające ludzi przez pomyłkę i stosowna karteczka pozostawiana przy każdym trupie, jakby morderca uznał za punkt honoru fakt, że musi się podpisać. Policjanci to dzielni idioci, kobiety są piękne, niebezpieczne, zarazem tak naiwne, że oszwabiłoby je dziecko na wrotkach.
Nie dysponuję oryginałem, więc trudno ocenić, czy to Edgar Wallace nie radził sobie ze słowem pisanym, czy może tłumacz koncertowo pokpił sprawę. A może ci dwaj panowie są sobie równi? Już na pierwszej stronie czytelnika zachęca coś takiego A czyż McCarthy ze Staru nie odrzucił jak gorącą cegłę sprawy Reda o kidnaperstwo z chwilą gdy na drzwiach Lawrence’a Reda ukazał się wymalowany tajemniczy znak „Błękitnego Kręgu”. Miał rację: dziecko Reda zostało porwane przez służącą jego żony, która miała słabość do sensacji. Diabeł z księdzem pospołu nie rozwikłają tego, o co tutaj chodzi. Z kolei policjant zagrzebany w śledztwie tak zwraca się do naszego dziennikarza: Informacje, które pan tu otrzyma, są być może cenne, ale za bardzo nikłe. Zdołaliśmy już w sprawie osiągnąć martwy punkt!
Cała książka tak wygląda, niestety.
Podobno Edgar Wallace nie tykał pióra, tylko dyktował sekretarce właśnie takie majstersztyki. Pobudza to wyobraźnię bardziej niż lektura Upierzonego węża. Wallace spaceruje ze szklanką, huczy, burczy, nadyma się, zaczyna krążyć, a nieszczęsna babina próbuje nadążyć za jego słowotokiem. Kolejne łyki przynoszą poprawę jego prozie, parę akapitów jest niezłych, potem mistrz przesadza i zaczyna bredzić. Zapomina, jak nazywają się bohaterowie, nie wie, kto zabił, nie ma pojęcia, jaką powieść pisze. Wyzłośliwiam się, ale przecież książki nie są w Polsce za darmo, prawda?
Z lektury Upierzonego węża można wynieść jakąś pociechę. Literatura popularna, zwana również groszową, dokonała w ciągu niecałych stu lat ogromnego postępu. Nawet najgorsze książki są napisane lepiej, mają ciekawszą intrygę, lepszych bohaterów niż ta. Żeby nie było tak wesoło, dla odmiany proza artystyczna leci na pysk.
Edgar Wallace napisał, lekko licząc, 170 powieści. Oznacza to, że jeszcze się spotkamy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze