„Baby są jakieś inne”, Marek Koterski
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKameralna opowieść. Mężczyźni zaczynają narzekać na kobiety. I rozkręcają się nieprawdopodobnie! Z początku króluje ironia (dlaczego one muszą wiecznie paplać, chichotać, mylić kierunki, głośno obwieszczać, że idą na siusiu) potem przychodzi czas na coraz cięższe oskarżenia. Formułowane w unikalnej mowie Koterskiego. Fanów owego język czeka prawdziwa uczta. Wszystko zatopione w nieustającym potoku wulgaryzmów.
Koterski ma w naszej kinematografii bardzo szczególną pozycję. Kultowy reżyser, artysta oddzielny, twórca własnego języka: to tylko niektóre ze (słusznie) przylepianych mu etykiet. Obsypany nagrodami Wszyscy jesteśmy Chrystusami miał być ostatnim jego filmem. A tu proszę: Koterski nie tylko powraca, ale i bierze sobie za cel tak bardzo aktualny temat konfliktu płci, kryzysu męskości, współczesnego oblicza odwiecznej wojny damsko-męskiej.
Baby to bardzo kameralna opowieść. Przez półtorej godziny właściwie nic się tu nie dzieje. Adaś Miauczyński (Woronowicz) i Pucio (Więckiewicz) jadą nocą samochodem. Nie wiemy skąd, dokąd i po co. Przypadkowy incydent na drodze narzuca im temat: zaczynają narzekać na kobiety. I rozkręcają się nieprawdopodobnie! Z początku króluje ironia (dlaczego one muszą wiecznie paplać, chichotać, mylić kierunki, głośno obwieszczać, że idą na siusiu) potem przychodzi czas na coraz cięższe oskarżenia. Formułowane oczywiście w unikalnej mowie Koterskiego. Fanów owego język czeka prawdziwa uczta. Komiczne zmiany szyku zdania, specyficzna fraza, wdzięczne powtórzenia, błędy gramatyczne, gry słowne. Wszystko oczywiście zatopione w nieustającym potoku (przepięknie intonowanych) wulgaryzmów.
Koterski jak zwykle uwzniośla prostacki humor. Z potocznej mowy tka właściwą tylko sobie poezję. I tym samym (znowu: jak zwykle) myli tropy. Przesycone wulgarnością trailery przyciągają do kin rzesze widzów pragnących delektować się jedynie tym, jak Kondrat (czy w tym wypadku Więckiewicz) przepięknie odmienia przez przypadki wszelkiej maści „k” i „ch”. Co automatycznie napędza dyskusję o prawdziwej wymowie filmów Koterskiego, a samemu reżyserowi pozwala pozostać „artystą niezrozumianym”. Nie mam wątpliwości, że tak będzie i tym razem. Zakochani w Dniu Świra dresiarze Babami nie pogardzą. Będą też i kontrowersje, nieporozumienia. Jeszcze przed premierą oskarżono Baby o bezmyślny mizoginizm. Nic bardziej mylnego. Owszem, Koterski jest bezkompromisowy, lekceważy polityczną poprawność, kpi i obraża. Ale to nie przeciw kobietom wymierzone jest ostrze jego filmu. Póki towarzysze podróży kpią z chaosu damskich torebek, dwuczłonowych nazwisk czy wspomnianego siusiu, wtedy tak, dostaje się paniom. Ale kiedy panowie próbują szerszej, społecznej krytyki, okazują się więźniami tanich stereotypów, przestarzałych wyobrażeń, patriarchalnych mitów itd. Z czasem coraz mocniej dostrzegamy bezradność Adasia i Pucia. Odsunięci od tradycyjnej roli przywódców stada są żałośni, zagubieni. Nie nadążają za współczesnością, stąd zajadłość ich obelg i kpin.
Czyli niby wszystko gra. A jednak nie udało mi się do końca Babami zachwycić. Ranga Koterskiego sprawia, że każdy jego film krytycy, festiwalowe gremia itd. z miejsca uznają za „arcydzieło”. A Baby cieszą, śmieszą, prowokują do dialogu, ale wydarzeniami na miarę Dnia Świra, czy Wszyscy jesteśmy Chrystusami w mojej opinii nie są. Nowy scenariusz Koterskiego mógłby cudownie sprawdzić się w teatrze, na ekranie pasowałby do tzw. średniej formy. Rozciągnięty do 90 minut dialog (czy nawet dwa równoczesne monologi) z czasem razi monotonią. I uderza w realizm całej sytuacji. W poprzednich wcieleniach Miauczyński (jako Kondrat, Chyra, Pazura) gadał z ludźmi. Podobna (i pozbawiona jakichkolwiek przerywników) narracja skierowana do przedniej szyby auta prowadzi do oczywistego wniosku: ludzie tak nie mówią. I tym razem wyjątkowa poezja słowa Koterskiego trafia w nawias umowności, od pewnego momentu staje się sztuczna. Woronowicz i Więckiewicz robią co mogą, by to wrażenie zatrzeć. Obaj są świetni, ale nie do końca im się to udaje. Rozentuzjazmowani krytycy krzywdzą też film dopisując mu uniwersalne i na wskroś współczesne znaczenie. Bo Koterski zawsze przede wszystkim mówił o sobie. I tak robi nadal. W efekcie dla 20. i 30. letnich widzów będzie to kryzys męskości widziany oczami ojców, wujków, starszych kolegów. Bo kryzys pozostaje, ale przyjmuje coraz to inne oblicza. Dobiegający 70. Koterski pewnie nie obraziłby się na taki zarzut. Ale kiedy naczytacie się o przenikliwej analizie współczesności refleksja autora Dnia Świra może wam się wydać ciut anachroniczna.
Co nie znaczy, że jest źle. Przeciwnie: Koterski nawet w słabszej formie bez trudu wyprzedza 90% młodszych kolegów. Nadal jest przezabawny, przewrotny, nadal jątrzy i kąsa. Ale zadziałał tu kolejny recenzencki samograj. Bo kino Koterskiego, to „bolesna zadra” i „coś, po czym trudno się otrząsnąć”. Owszem, tak było w przypadku wspomnianych Dnia Świra i Wszyscy jesteśmy Chrystusami. Baby aż takich rejestrów nie osiągają. Ale obejrzeć je i tak warto.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze