Klasyczny przykład filmu straconej szansy. Bo zapowiedzi były obiecujące. Wysokobudżetowy debiut młodej, ale uznanej już scenarzystki (Osiem kobiet) i reżyserki (Pod moją skórą). Intrygujące założenie fabularne. I przede wszystkim: udział dwóch wielkich gwiazd europejskiego kina: Monici Bellucci i Sophie Marceau. Pomimo tego efekt rozczarowuje.
Dysponując tak wspaniałą obsadą (i tak dużymi możliwościami) przyzwyczajona dotąd do bardziej niszowego kina Marina de Van najwyraźniej wpadła we własne sidła. Nie oglądaj się grzeszy nadmiarem, i to w zasadzie nadmiarem wszystkiego: wątków, kontekstów, znaczeń. Po intrygującym otwarciu (w kinie od zawsze dobrze sprawdzało się pytanie: obserwujemy narodziny obłędu czy może działanie tajemniczych sił?) film nieubłaganie siada, ogląda się go z coraz to mniejszym zainteresowaniem. Szybko zaczyna irytować nachalna próba trafienia do zbyt dużej grupy odbiorców: ambitne kino (o poszukiwaniu tożsamości) raz po raz miesza się tutaj ze współczesnym, banalnym thrillerem-horrorem. Ponadto dostajemy przyspieszony kurs psychologii (od Freuda, poprzez regresing, aż po hellingerowskie ustawienia). Mogłoby to być mocną stroną filmu (całość należałoby wtedy traktować jako metaforę) ale niestety: Nie oglądaj się to przede wszystkim gigantyczny przerost formy nad treścią. Im bliżej końca, tym mocniej dostrzegamy, że za sugerowaną głębią kryje się tu pustka, brak koncepcji, a sama (dość trywialna zresztą) zagadka nie usprawiedliwia zastosowanych środków. W dodatku podniosły, patetyczny nastrój zestawiony z pseudo-artystyczną wypowiedzią kieruje całość na tory niezamierzonej autoparodii.
Mocną stroną Nie oglądaj się są sugestywne zdjęcia, ciekawe wnętrza i przede wszystkim aktorstwo. Marceau i Bellucci po raz kolejny dowodzą tu swej klasy. Wciąż piękne, zawsze charyzmatyczne, obie grają naprawdę koncertowo. Ale nawet ich udział nie jest w stanie rozproszyć unoszącego się nad tym filmem widma najzwyklejszej nudy.