„Siomga”, Sofija Andruchowycz
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSiomga to nazwa ryby, ale i waginy. Wątek inicjacji seksualnej przewija się przez niemal całą książkę. Sceny ukazano z detalami, nie popadając w pornografię, ani w niedopowiedzenie. Historia podglądacza, prześladującego narratorkę, spóźniony romans, wyprawy do domu wariatów i seksualne inicjacje są oddane w sposób subtelny, dziewczęcy i piękny. To opowieść o dojrzewaniu i dorastaniu.
Z dziećmi artystów należy ostrożnie, zwłaszcza, jeśli same próbują być artystami oraz, co najgorsze, próbują powtarzać drogę sławnych rodziców. Rodziców tak, pacholęta aktorów pchają się do seriali i filmu, choć talentu mają tyle co pieniek drewna. Dzieci muzyków drą mordy do mikrofonów, szarpią struny, a durni rodzice ciągną ich na trasy w charakterze suportów. Czasem, jak pokazuje przykład Fisza albo Marysi Peszek może się jednak udać. Do tego wąskiego grona dołącza Sofija Andruchowycz, córka ukraińskiego pisarza Jurija Andruchowycza.
Andruchowycz cieszy się u siebie statusem analogicznym do naszego Stasiuka, czyli kult w ciapki. Sofija, żeby trzymać się tego porównania, plasuje się gdzieś pomiędzy Agnieszką Drotkiewicz a Sylwią Chutnik. Uprawia osobistą, intymną prozę autobiograficzną, nacechowaną bardzo kobiecym ciepłem. Może z tego powodu nie powinienem czytać tej książki, gdyż chłopu te zawiłości zrozumieć trudno. Rozpoznaję sytuacje: historię podglądacza, prześladującego narratorkę, spóźniony romans, wyprawy do domu wariatów i seksualne inicjacje, są jednak oddane w sposób tak subtelny, dziewczęcy i piękny, że chłop zostaje bezradny z rozsznurowanymi butami.
Siomga – jak dowiaduję się z okładki – to nazwa ryby, ale i potoczne określenie waginy. Wątek inicjacji seksualnej przewija się przez niemal całą książkę, podany z rzadką delikatnością. Wiadomo o co chodzi, sceny ukazano z detalami, nie popadając ani w pornografię, ani w niedopowiedzenie. Klimat wokół inicjacji jest jeszcze ciekawszy – niektóre dziewczyny się spieszą, inne chcą czekać, całują się między sobą w celach treningowych, a wszystko to prowadzi do naznaczonego niepewnością, nieporadnego aktu z przypadkowym mężczyzną. Smutne to ale i ciekawe, w końcu męskie doświadczenia w tym zakresie są zupełnie inne.
To także opowieść o dojrzewaniu i dorastaniu, o przechodzeniu przez kolejne stopnie młodzieńczości. Na końcu tej drogi nie znajdujemy niczego ciekawego, ale sama droga jest przyjemna. Znaczy ją fascynacja muzyką, zwłaszcza metalem (autorka poprawnie zapisuje nazwy zespołów, co w jej fachu należy do rzadkości), do tego dochodzą kolczyki i czarne stroje, bełty pite w podejrzanych miejscach, przyjaźnie na całe życie, co kończą się jeszcze przed wakacjami, gorączkowa miłość byle gdzie. Jest cała masa ludzi: kochanków i kumpli, którzy stopniowo nikną, roztapiają się w życiu, jak cała, szalona młodość autorki.
I chyba dostajemy dowód, że nasze kraje tak bardzo się nie różnią. Znałem wiele dziewczyn żyjących podobnym życiem do Sofiji, choć nie miałem pojęcia, że tak dziwne myśli lęgną im się w głowach. Kochamy chyba podobnie, choćby i po bramach, mamy zbliżone sny o forsie, rodzinie, miłości i chyba nawet smutno robi się nam z tych samych powodów. No i dobrze, że są takie dziewczyny, tu w Krakowie i w Iwano-Frankiwsk, warto po prostu wiedzieć, że w różnych miastach tanie wino smakuje tak samo.
Nie jest to wielka książka, choć, jak się zdaje, ambicje pani Andruchowycz są ogromne. Opowiastki w Siomdze są bezpretensjonalne, chwytające za serce i zupełnie przyzwoicie napisane. Doświadczenia autorki są wspólne dla wielu jej rówieśniczek, te rozpoznają siebie w tych tekstach i będą miały ochotę na jeszcze. Całość przypomina jednak wprawki pisarskie, szkice do czegoś większego, prawdziwej powieści z wciągająca historią. Sofiji Andruchowycz ma dość talentu, by ją napisać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze