„Szepty”, Marek Adamkowicz
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuObyczajowe obrazki zaledwie posypane kryminałem. Kto ma ochotę na trupy i intrygi, zawiedzie się srodze. Oto literacka wędrówka przez okrągłe sto lat życia Gdańska. Zbiór niezłych tekstów, które niektórych przepłoszą swą ciszą, a inni w nich zatoną. W tych oszczędnych, nieźle napisanych historiach Adamczewski usiłuje udowodnić, że uczuciem dla człowieka najważniejszym, najbardziej istotnym jest troska.
Wrocławianie mają Marka Krajewskiego, Kraków od dawna znajduje się pod okupacją barowego trójkąta Świetlicki/Grzegorzewska/Grin, o starej Warszawie nieźle pisuje Konrad Lewandowski. Marek Adamkowicz próbuje tego samego z Gdańskiem. Jego Szepty to obyczajowe obrazki zaledwie posypane kryminałem. Nie jego należy tu oczekiwać, kto ma ochotę na trupy i intrygi, zawiedzie się srodze, bo Adamkowicz wręcz staje na głowie, by teksty z fabuły ogołocić. Kto jednak powiedział, że fabuła jest najważniejsza? Tu najwyraźniej wiodącą rolę odgrywa coś innego.
Oto literacka wędrówka przez okrągłe sto lat życia Gdańska. Pozdrowienia z Ludernitz opowiadają o ostatnich dniach z życia starzejącego się oficera, uwikłanego w masakrowanie Afrykanów podczas wojen kolonialnych. Czy spełni się klątwa rzucona przez jedną z ofiar? No pewnie, że się spełni, ale magii przecież trzeba pomóc. Dalej, jest piękna kusicielka, przez którą można oberwać w głowę, żydowski uciekinier i jego wierny pies, brutalnie ubity, potem już wojna i dewastacja miasta przez Rosjan, PGR-y i transformacja Gdańska z miejsca wielokulturowego w komunistyczny monochrom – aż żal tych weteranów wojennych, którzy musieli zniknąć wskutek realizacji tego planu. Co jeszcze? Ano umiera papież, krusząc w ten sposób serce pewnego złodzieja. Ludzie się kochają, rozstają, porzucają, umierają, jedzą. Jak to w Gdańsku przecież.
W tych oszczędnych, nieźle napisanych historiach Adamczewski usiłuje udowodnić, że uczuciem dla człowieka najważniejszym, najbardziej istotnym jest troska. Każdy u niego się martwi, o kogoś się troszczy i ani na moment nie zapomina o własnych smutkach. Najczęściej ma ku temu jakiś powód, a jeśli był zadowolony, to najwyżej złości się na myśl o tym miłym wspomnieniu. A przeszłość jest jak upiór u Mickiewicza, ewentualnie jak pies, brutalnie oślepiony, wypatroszony i powieszony na latarni (opowiadanie Otto Schwan opuszcza Danzig) – budzi przerażenie, choć niedawno jeszcze merdał ogonem. Z kolei teraźniejszość jest leniwa i rozmamłana bez wyraźnego powodu i kolejne teksty czyta się jako świadectwo niemocy: mojej, autora, ludzi których przywołał. Niewiele się chce, a ja nie mogłem, czy też nie chciałem uwierzyć. Czytając dopisywałem nieistniejące strony: tam chłopcy rżnęli w piłkę, koledzy wesoło popijali wódeczkę, w kinie leciał fajny film, a gdzieś, w krzakach na wydmie młodzi ściskali się, ile wlezie.
Wiem, że nie zachęcam do lektury, więc powyzłośliwiam się trochę. Mamy Gdańsk niemiecki, Wolne Miasto, potem Gdańsk za komuny i wolny – im bliżej współczesności, tym Adamkowicz wije się coraz intensywniej, ucieka od pisarskich obowiązków. Znakomicie odmalował lata trzydzieste, świetnie poszło mu z komuchami, czemu więc unika tego, co mamy dzisiaj? Skoro dwie wojny i międzywojnie tak bardzo Gdańsk odmieniły, to ja chcę też strajków, Solidarności i Wałęsy z księdzem Jankowskim, opisanych tak jak się autorowi podoba. Chyba, że historia miała moc przeobrażania miasta i nagle przestała ją mieć. Ale jeśli tak, to z jakiego powodu? Nie znajduję uzasadnienia dla takiego pęknięcia. Jakby Adamczewski lepiej się czuł w świecie, który zniknął, a to co mamy teraz, było mu wstrętne. Można i tak.
Tak krążę wokół tych Szeptów, szukam, gdzie wbić szpilę, albo i zdobyć się na ciepłe słowo i właściwie nie wiem, co mógłbym napisać – rzadko mi się to zdarza, przyznaję się tym mniej chętnie. Zgodnie z tytułem jest to niezbyt hałaśliwy zbiór niezłych tekstów, które niektórych przepłoszą swą ciszą, inni w nich zatoną, a jeszcze inni – jak ja – nie będą wiedzieli, co z nimi zrobić. Więc mówię otwarcie: mnie ta mała książeczka na nic się nie przyda, innym pewno tak. Ale z przyjemnością patrzę na umocnienie się Gdańska na mapie literackiej Polski i narodziny nowego, utalentowanego pisarza. Powieść poproszę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze