USA, a może nawet cały świat, zmienił się w Zombieland.
[photo position="inside"]20130[/photo]Nie istnieje państwowość, administracja, media, cywilizacja dogorywa. Właściwie nie wiadomo nawet, czy przeżyli jacykolwiek niezarażeni homo sapiens, dopóki nasz bohater - młody chłopak imieniem Columbus nie spotka na swojej drodze uzbrojonego po zęby kowboja. Ten początkowo szorstki układ zamieni się z czasem w pakt wzajemnego zaufania scementowanego setką zabitych ludojadów.
[photo position="inside"]20131[/photo]Fajtłapowaty Columbus żyje tylko dzięki specyficznemu kodeksowi przetrwania, którego przestrzega z żelazną konsekwencją: zawsze rozgrzewa się przed wejściem na nieznany teren i pamięta, by dobijać trupy. Bo z zombi nigdy nic nie wiadomo. Dla odmiany jego nowo poznany przyjaciel lubi ryzykować, szczególnie jeśli jest choćby cień szansy na znalezienie ostatnich sztuk jego ulubionych gąbczastych słodyczy.
[photo position="inside"]20132[/photo]Co się stanie, kiedy ta para natknie się na chytre przedstawicielki płci przeciwnej?
Od słynnej, w pewnym sensie prekursorskiej w popularyzacji tematyki kanibalizmu, Nocy żywych trupów George'a Romero, którą krytycy okrzyknęli metaforą konsumpcjonizmu, upłynęło ponad 40 lat i całe morze sztucznej krwi. Dziś, by tchnąć życie w trupa, trzeba mieć oryginalny koncept fabularny.
[photo position="inside"]20133[/photo]Tylko w ostatnich latach seria Resident Evil oraz znakomite horrory 28 dni później czy Rec wyeksploatowały przecież starannie potencjał grozy tkwiący w pladze kanibalizmu. Być może dlatego - skądinąd całkiem słusznie - twórcy omawianego tu utworu postanowili ugryźć temat nieco z innej strony. Zombieland jest tak naprawdę filmem drogi, w którym na pierwszy plan wysuwa się emocjonalne i płciowe dojrzewanie bohatera - prawiczka.
[photo position="inside"]20134[/photo]Zamiast raczyć widza efektownymi pościgami czy igrać z jego nerwami, filmowcy często zwalniają tempo narracji, serwując nam scenki rodzajowe, w których Columbus i jego przyjaciele koczują w willi znanego aktora na przedmieściach L.A. (świetna sekwencja) czy niestrudzenie poszukują łakoci.
Sam pomysł był dobry - pozwolił na przełamanie fabularnej sztampy.
[photo position="inside"]20135[/photo]Z drugiej strony wraz z zaprzepaszczeniem suspensu i elementu grozy powstał problem przemocy, która jest niestrawna i wydaje się tu niepotrzebna. Bohaterowie są tak wyluzowani, że pojawienie się na horyzoncie charakterystycznej sylwetki zombi budzi co najwyżej zniecierpliwienie, domagając się mechanicznej eliminacji, w czym film przypomina grę komputerową.
[photo position="inside"]20136[/photo]A skoro nie ma prawdziwego zagrożenia, dramaturgia opiera się w głównej mierze na psychologii. Tu jednak też czeka nas rozczarowanie: postacie dramatu dość szybko bowiem zaczynają się powtarzać, jakby działały według kilku zasad. Narracja staje się w końcu nużąca. Nie pomagają cytaty z Jestem legendą czy Adventureland (który poprzez tytuł, udział Jessego Eisenberga i lokalizację wydaje się dziwnym prequelem filmu) ani żarty z anty-gwiazdorskiego emploi Billa Murraya.
[photo position="inside"]20137[/photo]Choć są to i tak najzabawniejsze gagi tej raczej niemrawej komedii. Szkoda, bo z tego pomysłu na pewno dałoby się wycisnąć znacznie więcej. Ale chyba nie ma co liczyć na to, że uda się to w przygotowywanym już ponoć Zombieland 2.