"Za wszelką cenę", reż. Clint Easwood
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuMocarne, zwalające z nóg kino. Film Eastwooda zaczyna się jak sparing, potem jest pierwsze liczenie, klincz, i wreszcie finałowy nokaut. Krew, pot i łzy. Klasyczna historia z ringu, w której kompleksy i frustracja okazują się potężnym motorem działania, nieoczekiwanie przeradza się w moralitet. I to taki, po którym człowiek długo łazi rozbity. Nie ma zmiłuj się, nie ma żadnych forów.
Jeżeli oczekujecie od kina wstrząsu i prawdziwych emocji, to Za wszelką cenę jest pozycją obowiązkową na waszej liście.
Eastwood gra zgorzkniałego trenera – weterana. Frankie Dunn jest zamkniętym w sobie twardzielem, skrywającym jakiś mroczny sekret. Wiadomo tylko tyle, że od lat nie może skontaktować się z własną córką, którą zapewne skrzywdził. Regularnie przesiaduje w kościele, przy czym z braku możliwości zawracania głowy Bogu, pastwi się nad swoim księdzem. Frankie jest w pewnym sensie martwy, a już na pewno do gruntu zaskorupiały. I wtedy na jego drodze pojawia się dziewczyna.
Maggie Fitzgerald (Hilary Swank) zalicza się do tzw. „białej hołoty” (white trash), czyli tych mieszkańców południowych stanów USA, którzy w hierarchii społecznej plasują się niżej od murzynów. Jej rodzina do niczego nie doszła, a Maggie ma wszelkie widoki na powtórzenie tego losu. Ale jest twarda. Postanawia zostać bokserem i zwraca się do Franka. Ten z zasady nie trenuje panien (girlie tough is not enough) i na wstępie daje jej ciężką szkołę. Na szczęście jest jeszcze Eddie (Morgan Freeman), okaleczony były zawodnik, aktualnie cieć, który stanie się jedynym sprzymierzeńcem dziewczyny.
Zgodnie z wolą dystrybutora i własnym sumieniem, nie zdradzę, jak zakończy się droga Maggie na szczyt. Dość rzec, że podobnie, jak w przypadku równie wstrząsającego Old Boya, temperatura narasta tutaj w postępie geometrycznym. Jest nieźle, jest jeszcze lepiej, jest już zdecydowanie zbyt dobrze. W pewnym momencie historie Eastwooda i Swank zlewają się i każde z nich toczy swój najważniejszy pojedynek.
Filmy bokserskie w ogóle mają nieprawdopodobny potencjał psychologiczny. Nawet mniej ambitne produkcje w stylu Rocky’ego czy Gladiatora, z racji samego tematu zawierają konfrontację, wyrzeczenie i próbę charakteru. Konkret. Za wszelką scenę wykorzystuje wszystkie atuty gatunku, a potem idzie znacznie dalej, stając się głęboką przypowieścią, skłaniającą widza do rewizji podstawowych etycznych założeń. Mocną stroną tego surowego filmu jest porażające, ale i oszczędne aktorstwo. Wyjadacze Eastwood i Freeman grają ze swobodnym wyczuciem starych mistrzów, ale Hilary Swank wcale nie pozostaje za nimi w tyle.
W czasach, gdy tzw. sztuka wysoka najchętniej podkula ogon i ucieka w bezpieczny cynizm, tak ożywczy film jest na wagę złota. To prawdziwe panaceum na czczość i nieznośną lekkość.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze