"Fighter: kochaj i walcz", Natasha Arthy
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilmowy zawrót głowy, chwilami drażniący, ale zawsze zaskakujący miks kilkunastu gatunków. To tygiel, w którym całe bogactwo obrazów klasy B miesza się z optyką współczesnego skandynawskiego kina psychologiczno-społecznego. Główną matrycą jest tutaj kung-fu w klasycznym amerykańskim wydaniu. Bohaterowie niczym Romeo i Julia muszą pokonać przeszkodę, jaką są dla nich zwaśnione światy. Dla fanów kina klasy B to, co tygrysy lubią najbardziej.
Lata 90. wprowadziły do świata filmu całe pokolenie twórców, dla których głównym źródłem inspiracji był symbol lat 80. — wypożyczalnia wideo i całe zawarte w niej bogactwo niskobudżetowego kina klasy B. Kung-fu, filmy o Wietnamie, kultowe już wtedy slasher movies, świeżo odkrywane australijskie kino gatunków, wczesne horrory gore. Ten przebogaty i kuriozalny jednocześnie nurt połączył pokolenia. Dzieciaki fascynowały się przerysowanymi do granic możliwości herosami, dorośli umierali ze śmiechu, świadomi brawurowego przegięcia, jakim była apoteoza kultury najniższych lotów. A twórcy tacy jak Tarantino i Rodriguez na bazie "kina z wypożyczalni" stworzyli nowy rozdział w historii filmowego postmodernizmu. Ale nawet oni nie byli w stanie przewidzieć, jak ważnym elementem panoramy światowego filmu stanie się kino radosnego obciachu. Po blisko dwudziestu latach przewrotne sklejanie popkulturowych klisz wciąż jest gatunkiem obecnym i istotnym, czego wyśmienitym dowodem jest wchodzący właśnie na nasze ekrany duński Fighter - z jednej strony nostalgiczna podróż w czasy dzieciństwa, z drugiej prawdziwy filmowy zawrót głowy, chwilami drażniący, ale zawsze zaskakujący miks kilkunastu gatunków.
Aisha pochodzi z tradycyjnej muzułmańskiej rodziny żyjącej na obrzeżach Kopenhagi. Jej rodzice mają jasny plan — Aisha ma skończyć szkołę i zdać na medycynę. Ale przede wszystkim musi znaleźć uczciwego muzułmanina, wyjść za niego za mąż i rodzić kolejne dzieci, obserwując świat zza zasłony tradycyjnego czadoru. Zupełnie inaczej widzi to zbuntowana nastolatka. Interesuje ją kung-fu. Chce walczyć, trenować, brać udział w turniejach. Kiedy awansuje do profesjonalnej (i koedukacyjnej) sekcji sztuk walk, rodzina twardo mówi "nie". Odtąd Aisha będzie musiała realizować swoją pasję po kryjomu.
Czegóż w tym filmie nie ma?! Fighter to tygiel, w którym całe wspomniane już bogactwo obrazów klasy B miesza się z optyką współczesnego skandynawskiego kina psychologiczno-społecznego. Niemożliwe? A jednak. Główną matrycą jest tutaj kung-fu w klasycznym amerykańskim wydaniu, takim spod znaku Karate Kid czy Krwawego sportu. Pojawia się więc naiwna, groteskowo wręcz uproszczona wersja filozofii Wschodu. Nieśmiertelna relacja na linii mistrz-uczeń, zabójczy trening, przemiana bohatera według klucza "musisz odnaleźć prawdę o swoim wnętrzu". Wreszcie — a jakże — turniej. Kolejne składniki potrawy to kino społecznych nizin (tutaj blisko już do Nienawiści Kassovitza), a także zaskakująco precyzyjny obraz etnograficzny (islamski odpowiednik Monsunowego wesela). Co zupełnie nie przeszkadza temu, by chwilę później Fighter stał się typową młodzieżową komedią romantyczną, której bohaterowie niczym Romeo i Julia muszą pokonać przeszkodę, jaką są dla nich zwaśnione światy. Oczywiście w cukierkowym stylu à la Beverly Hills 90210. Dalej mamy cytaty z klasyki kina sportowego lat 80. (kłania się choćby Rocky). Potem manifest współczesnego feminizmu. I tak dalej.
Tą samą logiką rządzi się tutaj narracja i estetyka. Bo — co zaskakujące — ta skrajnie komercyjna, popkulturowa magma fotografowana jest z perspektywy doświadczeń Dogmy (szarobury, wystylizowany na dokument obraz, kamera "z ręki", mała liczba ujęć). Co zupełnie nie przeszkadza temu, by sceny walk ukazane były z niesamowitym rozmachem, w ultranowoczesny sposób, naszpikowany cytatami z Matriksa i Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka.
I taki właśnie jest cały Fighter. To oszalały, brawurowy, campowy eksperyment. Kolaż wielu taśm wydobytych wprost z popkulturowego śmietnika. I tym samym przewyborne danie. Głównie dla wtajemniczonych. Bo zwolennicy spójnego, "po bożemu" tworzonego kina raczej nie mają tu czego szukać. Ale dla fanów kina klasy B — w wielkiej obfitości to wszystko, co tygrysy lubią najbardziej. Tylko tyle i aż tyle.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze