„Dryblując przez granicę. Polsko Ukraińskie Euro 2012”, red. Monika Sznajderman i Serhij Żadan
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPomysł na Dryblując przez granicę jest prosty: bierzemy tytanów pióra z Polski i Ukrainy, załatwiamy hojnego sponsora (tym razem jest to Fundacja Roberta Boscha) i heja, gol gol gol – każdy pisze o tym, co znaczy dla niego piłka nożna. W kontekście gigantycznego wysiłku włożonego w przygotowanie Euro lektura przypomina gorzką pigułkę.
Piłkarski duch owładnął pisarzami, a wizja dwudziestu dwóch spoconych gości ganiających za piłką, przy plemiennym ryku tłumu rozpala ich umysły, nawykłe dotąd do subtelności. Pomysł na Dryblując przez granicę jest prosty: bierzemy tytanów pióra z Polski i Ukrainy, załatwiamy hojnego sponsora (tym razem jest to Fundacja Roberta Boscha) i heja, gol gol gol – każdy pisze o tym, co znaczy dla niego piłka nożna.
Paweł Huelle z Trójmiasta nurza się w historii, odnosząc się do meczu z udziałem drużyny żydowskiej, który odbył się w Gdańsku, już w cieniu swastyki. Marek Bieńczyk oferuje polifoniczny koncert na wiele głosów. Tematem jest dola i niedola piłki w stolicy. Natasza Goerke zaraz na wstępie stwierdza, że z futbolem jest jej nie bardzo po drodze. Pełna zgoda, w takim razie po co napisała następnych kilkadziesiąt stron? Natalka Śniadanko oplata swoją refleksją niełatwe losy piłki we Lwowie, od caratu do teraz. Andruchowycz, jak zawsze w formie, snując opowieść o Walerym Łobabowskim, zawodniku i słynnym trenerze, który próbował układać mecze wykorzystując zasady matematyki – kubek w kubek jak w filmie Moneyball z Bradem Pittem. Uszkałow zabiera nas do Charkowa, a Żadan na przykładzie chuliganów w doniecku opowiada o zasadach walki stadionowej.
Jak zwykle jestem bezradny wobec Piotra Siemiona, pisarza na sto dwa i tłumacza, który przybliżył Polakom doskonałą prozę Roberta Nye’a. Siemion dokonał trudnej sztuki połączenia obserwacji obyczajowych z tak zwaną głębszą refleksją. Pisze tak: Wierność, ba – nieprzejednana wiara w KLUB – to nic nowego. Tam, gdzie proletariatowi odebrano wszystko inne: przyszłość, perspektywę, godność, skorumpowano czy unieważniono religię rodzą się homunkulusy tych miniideologii. Wraz z poczuciem przynależności do Kibiców Drużyny wraca, w karykaturalnej choćby formie, człowieczeństwo. Znowu jesteśmy kimś, przestajemy być sami wobec systemów i żywiołów, ambicje zaś realizuje za nas jedenastka na murawie stadionu. No i co mam na to odpowiedzieć? Zapewne tak jest, a przynajmniej było. Wraz ze zmierzchem futbolu (o tym poniżej) istnieje więc paląca konieczność reanimowania piłkarskiego widowiska choćby za ciężkie miliardy euro. Odwracając tę kartę, zrozumiemy lepiej status półbogów, jakim cieszą się piłkarze z biednych krajów, którzy odnieśli wielki sukces na boisku, a i żywa wciąż pamięć o sukcesach „naszych” w połowie lat siedemdziesiątych ma swoje wytłumaczenie.
Wniosek płynący z tej krótkiej, poszarpanej książki bynajmniej nie jest krzepiący. Mianowicie, piłka nożna nie istnieje. Nie ma jej, po prostu, wpadlibyście na coś takiego? Pisarze, zebrani w tym tomie przynależą do średniego pokolenia. Najstarszy, Marek Bieńczyk, dobija sześćdziesiątki, najmłodszy, Ołeksandr Uszkałow niebawem przekroczy trzydziestkę. Niemal wszyscy piszą wyłącznie o przeszłości. Piłka nożna w ich tekstach staje się zjawiskiem ogniskującym ich własną młodość, ewentualnie wspomnieniem dawnej chwały danego miasta, kraju, pokolenia. Kiedyś to się grało, jęczą, kiedyś to ludziom zależało, a teraz, panie kochany, biznes przegonił piłkarskiego ducha.
W kontekście gigantycznego wysiłku włożonego w przygotowanie Euro, tych pysznych stadionów z trawą pomalowaną na zielono, heroicznie budowanych autostrad i ogólnego entuzjazmu lektura Dryblując przez granicę przypomina gorzką pigułkę, którą, zamiast szybko połknąć, rozgryzamy i rozsmarowujemy na języku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze