„Skandynawska wieża Babel”, Jerzy Stypułkowski
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuCzy to możliwe, że Szwedzi są biurokratami? Okazuje się, że tak. Polecam „Skandynawską wieżę Babel” wszystkim tym, którzy podejmują decyzje w polskich urzędach.
Od kilku lat Skandynawia, za sprawą swoich kryminałów, jest w Polsce na tzw. topie. Czytamy dosłownie wszystko: wystarczy, że nazwisko autora jest trudne do wymówienia, a na okładce widnieje plama krwi i zniekształcona grymasem strachu twarz. Ten kult szwedzkiej, duńskiej i norweskiej literatury idzie w parze z zainteresowaniem skandynawską polityką i systemem opieki społecznej (nieosiągalnym w Polsce). Bo ktoś stwierdził kiedyś, że Skandynawowie w powieściach sensacyjnych kompensują sobie swój dobrobyt i spokojne, bezstresowe życie. A tu niespodzianka. Za sprawą powieści Jerzego Stypułowskiego, opublikowanej przez wydawnictwo Novae Res, poznajmy inny obraz Skandynawii, tak bardzo bliski temu, co dzieje się w naszym kraju. Czy to możliwe, że Szwedzi są biurokratami? Okazuje się, że tak.
Biurokracja to efekt sztywnego podziału społecznego, w którym po jednej stronie są rządzący, a po drugiej rządzeni, czyli ci, których trzeba kontrolować, sprawdzać, inwigilować. Może jest to odosobniony punkt widzenia, ale urząd z jego zawikłaną strukturą powstał chyba tylko po to, by petent czuł się tak zagubiony w obcej sobie przestrzeni, że zrobi wszystko, by z niej wyjść. W tę pułapkę wpadają również sami pracownicy, uwikłani w korporacyjne relacje nadrzędności i podrzędności, wysysające z człowieka energię i chęć do życia. Taką sytuację pokazuje właśnie „Skandynawska wieża Babel. Studium udręki szwedzkiego urzędnika”. Na okładce książki widnieje fragment obrazu „Mała Wieża Babel” Pietera Bruegela – obraz symbolizujący to, co codziennie czeka na nas w pracy, sklepie, czasami w domu, a więc konflikty, spory i niezdolność do prawdziwej komunikacji. Swoją wieżę budują także szwedzcy urzędnicy.
Jerzy Stypułkowski opisał to, czego doświadczył na własnej skórze. Autor od ponad 30 lat mieszka w Sztokholmie, gdzie po ukończeniu studiów literaturoznawczych, informatycznych i bibliotekarskich pracował w Narodowej Bibliotece Szwecji oraz w jednym ze szwedzkich urzędów. Teraz zajmuje się wyłącznie pisarstwem. I bardzo dobrze, bo ktoś, kto potrafi napisać oryginalną 500-stronicową opowieść, w urzędzie nie powinien się marnować.
Przerażające jest miejsce, o którym pisze Stypułkowski. Przypomina ono teatr, w którym urzędnicy-aktorzy grają bezsensowne przedstawienie. W teatrze tym jest naczelny mistrz ceremonii – człowiek, który z nieodzownym uśmiechem (właściwie: uśmieszkiem) na twarzy, codziennie obchodzi wszystkie departamenty i przymilnym głosem wydaje polecenia i sugestie: co zrobić, by nasz ukochany urząd działał jeszcze lepiej, by klient był zawsze zadowolony i chętnie przychodził do recepcji. Na widok Runara (bo tak ma na imię ów mistrz ceremonii) jedna z urzędniczek mówi:
Ja kocham to zajęcie. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Lubię różnorodność i nie lękam się nowych zadań – zaznaczyła skwapliwie i zarazem skromnie Gudrun, kokieteryjnym gestem poprawiając rzadkie włosy, z niewielkim prześwitem na ciemieniu, które kamuflowała, zwracając się całym ciałem do interlokutora.
Jakbyśmy słyszeli fragment szkolenia motywacyjnego dla osób poszukujących pracy: przede wszystkim mówić, że praca jest naszym największym marzeniem; że jest się osobą w pełni dyspozycyjną; że nic nas tak nie nakręca, jak nowe wyzwania.
Paranoja szwedzkiego urzędu osiąga swoją kulminację w projekcie „Catwalk”, adresowanym do osób z dużym stażem pracy, odpowiedzialnych za wizerunek urzędu. Otóż wybrane panie mają się uczyć tzw. mowy ciała, co sprowadza się między innymi do nauki kołyszącego, seksownego kroku modelek, poruszających się po wybiegach. Stypułkowski pokazuje, jak stateczne, nieco starsze już panie, robią wszystko (często wbrew sobie, choć żadna nie chce się przyznać), by przypodobać się Runarowi i spełnić jego oczekiwania.
Cóż, może dzięki takiego typu szkoleniom szwedzki urząd funkcjonuje lepiej niż polski? (chociaż trudno w to uwierzyć). Może jest w nim mniej papierkologii i skomplikowanych, niezrozumiałych przepisów? Stypułkowski o tym nie pisze, skupiając się raczej na życiu urzędnika niż petenta. Mimo wszystko sprawność urzędu nie może być usprawiedliwieniem tego, co dzieje się w zaciszu jego gabinetów. Życie w ciągłym stresie, mobbing, wygórowane żądania przełożonych – to wszystko doprowadzić może do nerwicy, depresji lub samobójstwa (o nim traktuje pierwszy rozdział książki Stypułkowskiego). Polecam więc „Skandynawską wieżę Babel” wszystkim tym, którzy podejmują decyzje w polskich urzędach. I proszę o zdrowy rozsądek. Tylko o to!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze