"Tak to ten", Jerzy Sosnowski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuInteresującą, momentami nawet sensacyjną fabułę Sosnowski rozpisał na wiele głosów uzupełniających się wzajemnie, do tego umieścił ją w przestrzeni kilkudziesięciu lat. Całość spina nocna audycja radiowa – „Tak to ten” zaczyna się w momencie jej nadawania i kończy, gdy didżej milknie. Autor upodabnia słowo pisane do radiowego rytmu, jak tylko umie – powieść przecinają piosenki (a raczej ich teksty), dżingle, rozmowy ze słuchaczami, fragmenty powieści odczytywane na żywo i cała moc drobiazgu.
Pisze się emocjami – twierdzi Jerzy Sosnowski – mnie interesuje bardziej dionizyjskość niż apollińskość. Literatura pozbawiona składnika szaleństwa, silnych emocji, zmysłowości, intuicji, to jest literatura mózgowa (…) ja wolę tę pisaną krwią. Krwi jednak w „Tak to ten” nie znajdziemy zbyt wiele, za to mnóstwo w książce fresków ze współczesnej Polski, dramatów ludzkich, szczęść i tragedii odmalowanych na tle ostatnich sześćdziesięciu lat historii Kołobrzegu. Powieść – jak to zwykle w wypadku Sosnowskiego – przysparza pewnych trudności z klasyfikacją gatunkową. Dla niektórych, w tym dla Przemysława Czaplińskiego, który wypowiadał się o wcześniejszych pracach Sosnowskiego, będą to znów wielobarwne puzzle, sprawnie skomponowane czytadło udające, że jest czymś większym, niż jest. Takie wypowiedzi trzeba umieć czytać – znaczą tyle, że autor jest sprawnym pisarzem i nie zapomina o czytelniku.
Z tymi puzzlami jest jednak coś na rzeczy, bo interesującą, momentami nawet sensacyjną fabułę Sosnowski rozpisał na wiele głosów uzupełniających się wzajemnie, do tego umieścił ją w przestrzeni kilkudziesięciu lat. Całość spina nocna audycja radiowa – „Tak to ten” zaczyna się w momencie jej nadawania i kończy, gdy didżej milknie. Autor upodabnia słowo pisane do radiowego rytmu, jak tylko umie – powieść przecinają piosenki (a raczej ich teksty), dżingle, rozmowy ze słuchaczami, fragmenty powieści odczytywane na żywo i cała moc drobiazgu. Wymusza to określone tempo lektury. Być może nawet życzeniem autora jest przetrawienie powieści gdzieś między pierwszą w nocy a czwartą nad ranem. Czwarta zaś, zaznacza Sosnowski, jest godziną samobójców. I dopowiada: Didżej wydaje mi się tylko medium, organizatorem audycji, w której nasłuchujemy rozmaitych głosów, a której papierową wersję stanowi powieść. Te głosy są głosami naszych wyobraźni, naszych pamięci, głosami miasta i jego obecnych i dawnych mieszkańców. Wygląda więc na to, że bohaterem zbiorowym mojej książki jest pewien chór – w którym i miejsce dla duchów przeszłości się znajdzie, zwłaszcza jeśli o nie zawalczą. A chyba walczą.
Porównania do „Mistrza i Małgorzaty” przewijające się w recenzjach i materiałach prasowych są trafione o tyle, że na gęstą mapę współczesnych stosunków społecznych, małych kłopotów i dużych radości (lub na odwrót) Sosnowski nanosi historię magiczną, związaną z istniejącym podczas wojny w Kołobrzegu Lebensbornem, gdzie wychowywano dzieci o szczególnych, czyli parapsychicznych zdolnościach. Fakt, że sam Sosnowski pracuje w radiu, a didżej nazywa się Grzegorz Jodłowski, dodaje powieści dodatkowego znaczenia. Jednak wpisanie „Tak to ten” w modny od kilku lat nurt powieści autobiograficznych (Witkowski, Shuty) byłoby nietrafione.
Do licznych bohaterów – poety, pracownika lokalnego sex-shopu, miejscowego krezusa, dziennikarza radiowego czy żyjących pół wieku wcześniej pracowników Domu Higieny Rasowej – należy dopisać jeszcze sam Kołobrzeg z jego „podwójnym obywatelstwem”, heroiczną obroną i zawiłością powojennych losów – rozkwitał bowiem głównie dzięki ludziom, których kiedyś stamtąd wypędzono.
Sosnowski nie spiera się o prawdę historyczną, a wątki z przeszłości nabierają w powieści mitycznego charakteru. Nie jest ważne, czy naprawdę taki a nie inny dom Lebensbornu istniał kiedyś w Kołobrzegu i czy istotnie kręcono gdzieś w okolicy nazistowską superprodukcję propagandową. Historia, Sosnowski zdaje się mówić, jest mitem, liczy się o tyle, o ile żyje w ludzkich wspomnieniach, choćby przetworzona i zniekształcona, budując naszą teraźniejszość.
Większość polskiej prozy współczesnej opisuje jedynie wybrany fragment rzeczywistości (niedola pracownika banku u Shutego, świat homoseksualizmu u Witkowskiego, tragedia heroinisty u Piątka itp.), Sosnowski natomiast próbuje nakreślić całościową panoramę. Szkoda jedynie, że w odniesieniu do innych stacji radiowych (z wyłączeniem Trójki) czy zespołów muzycznych nie nazywa ich wprost, posługując się skojarzeniami, które, choć oczywiste dla dzisiejszego czytelnika, mogą za kilka lat stracić na jasności. A przecież do tej książki będzie się wracać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze