„Diana”, Oliver Hirschbiegel
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuLady Di nie miała szczęścia do filmowych biografii. Wszystkie telewizyjne, błahe, utrwalające stereotypy. Tym razem miało być inaczej. Twórcy przez kilka lat szczegółowo badali temat, za kamerą stanął nagradzany reżyser, w roli tytułowej występuje tu prawdziwa gwiazda (Naomi Watts). Miało być ciekawie i kontrowersyjnie. Cały ten rozmach sprawia, że „Diana” to spektakularna klęska.
Lady Di nie miała szczęścia do filmowych biografii. Zainteresowani tematem widzieli ich już mnóstwo. Wszystkie telewizyjne, błahe, utrwalające stereotypy. Tym razem miało być inaczej. Twórcy (podobno) przez kilka lat szczegółowo badali temat, za kamerą stanął nagradzany (za m.in. „Upadek” i „Eksperyment”) reżyser, w roli tytułowej występuje tu prawdziwa gwiazda (Naomi Watts). Miało być ciekawie i kontrowersyjnie. Niestety: cały ten rozmach sprawia, że „Diana” to prawdziwie spektakularna klęska.
Hirschbiegel skupia się na dwóch ostatnich latach życia Diany Spencer, osią fabularną filmu czyni romans rozwiedzionej już księżnej i kardiochirurga pakistańskiego pochodzenia, Dr Hasnata Khana (znany z serialu „Lost: Zagubieni” Naveen Andrews). I trudno powiedzieć o tym obrazie cokolwiek więcej. Kto liczył na próbę rozwikłania fenomenu, intrygujący dramat nowoczesnej kobiety uwięzionej w sztywnym gorsecie dworskiej etykiety, historię matki oderwanej od dzieci, czy zdradzanej przez męża, upokorzonej publicznym rozwodem bohaterki pierwszych stron gazet, ten zawiedzie się naprawdę srogo. „Diana” Hirschbiegela to boleśnie egzaltowane romansidło bliskie Harlequinom. Produkt dla leciwych fanek brazylijskich telenowel.
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/0s53oFd4Ype/34_diana_34_-_zwiastun_pl[/Wrzuta]
Nieudane jest tu właściwie wszystko. Fragmentaryczny, spłycony do jednego wątku scenariusz. Jego autor (Stephen Jeffreys) najwyraźniej zakładał, że siadając w kinowym fotelu dysponować będziemy encyklopedyczną wiedzą na temat bohaterki, więc niczego wyjaśniać nam już oczywiście nie trzeba. Najważniejszy jest wspomniany romans, ale tak mało wiarygodnie sportretowanego uczucia dawno już nie widziałem w kinie. Pomiędzy Watts a Andrewsem nie ma grama chemii, wzajemnego przyciągania, przeciwnie: pojawia się wrażenie, że aktorzy potwornie nudzili się w swoim towarzystwie. Dorośli ludzie zachowują się tu niczym nastolatki (wzdychają, patrzą w niebo, oglądają mecze połykając hamburgery). Khan to zaprogramowany na niezłomną szlachetność cyborg, Diana jawi się z kolei pensjonarką zagubioną w pogoni za księciem na białym rumaku. Kiedy Ci dwoje zaczynają rozmawiać, przypominamy sobie porzekadło o dialogach, od których bolą zęby. Bo bolą: wszechobecna sztuczność z czasem zaczyna (w niezamierzony sposób) śmieszyć. Ale największą porażką jest konfrontacja ze wspomnianym fenomenem. Najpopularniejsza kobieta na świecie musiała mieć w sobie coś magnetyzującego, charyzmatycznego, ale dopatrzeć się tego w obrazie Hirschbiegela naprawdę nie sposób. Jego Diana niby jest rozerwana pomiędzy sprzecznościami, ale każdą z jej twarzy ukazano w sposób skrajny, często przerysowany. Efektem wizerunek kobiety pospolitej, nudnej, zaskakująco mało inteligentnej. I z całą pewnością (co dziwi najbardziej) nie budzącej sympatii. Dalej mamy już tabloidową hagiografię: twórcom udało się ośmieszyć nie tylko bohaterkę, ale także jej działalność charytatywną. Ukazywana jako zahukana prowincjuszka Diana staje się nagle Chrystusem w spódnicy. Samo jej pojawienie się uwzniośla tłumy, wywołuje błogość na twarzach okaleczonych, Lady Di dotykiem uwalnia ludzi od cierpień. A, że jej motywacje przedstawione są również w postaci ociekających szlachetnością sloganów, szybko pojawia się podejrzenie, że obserwujemy jedynie fanaberie znudzonej celebrytki.
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/aEikER8pQ4Y/diana_-_zwiastun_ostateczny_pl_hd_w_kinach_od_20_wrzesnia[/Wrzuta]
Całość jest nieudolnie wyreżyserowana i źle zagrana. Watts męczy się nie rozumiejąc postaci, gra na „oscarową” modłę, a więc poprzez fizyczne upodobnienie się do Diany. Ale i to nie daje rezultatu: dostajemy kreację opartą na nadmiernie eksploatowanych kilku minach (charakterystyczne odchylenie głowy, spuszczone oczy). Ikona z tabloidu, lalka z muzeum figur woskowych, papierowa figura pozbawiona wyrazu: taką „królową ludzkich serc” podarował nam Hirschbiegel. Cóż dodać? Że jest to obraz zwyczajnie nudny, pozbawiony nerwu, żywo przypominający przesłodzone produkcje telewizyjne z cyklu „biografie znanych ludzi”. Że stracono szansę dialogu z prawdziwym mitem. Że pani Spencer z całą pewnością przewraca się w grobie. I, że mamy murowanego kandydata do statuetki Złotych Malin (tzw. anty Oscar, nagroda za najgorszy film roku).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze