„Jestem miłością” Luca Guadagnino
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuMocno osadzona w europejskiej tradycji wielopokoleniowa saga rodzinna. Ujmująca lekcja prawdziwej magii kina. Rewelacyjne zdjęcia, muzyka, sugestywny nastrój, podskórne napięcia: to wszystko wciąga i hipnotyzuje. Nieśpieszna narracja wsparta oszczędnym, ale bardzo precyzyjnym scenariuszem. Na tle współczesnego, bezmyślnie stawiającego na dynamikę zdarzeń kina Jestem miłością pozostaje propozycją wyjątkową.
Jestem miłością to mocno osadzona w europejskiej tradycji wielopokoleniowa saga rodzinna. Guadagnino przybliża nam losy Recchich: bajecznie bogatych, kultywujących tradycyjne wartości przemysłowców z Mediolanu. Potężny ród powoli wchodzi w stadium kryzysu. Władzę nad familijnym imperium przejmują właśnie: syn założyciela Tancredi i jego wnuk Edoardo. Pierwszy z nich planuje wyprzedać ojcowiznę. Drugi, chociaż wierzy w ideały dziadka, kompletnie nie nadaje się do prowadzenia firmy. Siostra Edoardo Elisabetta w trakcie studiów artystycznych odkrywa w sobie skłonności homoseksualne…
Każdy ma tutaj swoje tajemnice. Z czasem kamera koncentruje się na Emmie (Swinton), żonie Tancredi, z pochodzenia Rosjance. Małżeństwo pozwoliło jej uciec zza żelaznej kurtyny, zapewniło wysoki status społeczny. Przez lata spełniająca się w roli żony i matki Emma zaczyna odczuwać konsekwencje swoich wyborów: coraz mocniej uwiera ją rola damy w pseudo-arystokratycznym świecie. Nie potrafi odnaleźć dawnej radości życia. Wszystko do czasu kiedy syn przedstawia jej przyjaciela i wspólnika, genialnego kucharza Antonio.
Jestem miłością przez ¾ czasu trwania seansu autentycznie zachwyca. Guadagnino cytuje klasyków włoskiego kina (w szczególności Lamparta i Zmierzch Bogów Viscontiego), ale podpiera się też tradycją literacką. Czuć echa Buddenbrooków Manna, dyskretnie zaznaczają swój wpływ pozornie idylliczne dramaty Czechowa. Bo też, tak jak u wspomnianych klasyków, przez większość czasu praktycznie nic się tutaj nie dzieje. Napięcia narastają gdzieś w tle; są jedynie delikatnie zasygnalizowane przez pojedyncze słowa czy gesty. A przed oczami widzów przesuwa się nieustanny korowód uroczystych przyjęć, wykwintnych obiadów, oficjalnych spotkań. Wszystko w otoczeniu monumentalnej architektury, przepięknej przyrody, skąpane w południowym słońcu itd. Nuda? Ano właśnie nie. Guadagnino daje nam ujmującą lekcję prawdziwej magii kina. Rewelacyjne zdjęcia Yoricka Le Sauxa, muzyka Johna Adamsa, sugestywny nastrój, podskórne napięcia: to wszystko wciąga i hipnotyzuje. Nieśpieszna narracja wsparta oszczędnym, ale bardzo precyzyjnym scenariuszem daje przestrzeń dla specyficznej percepcji czasu. I tak widz urzeczony obserwuje np. spacer pszczoły po pędach winorośli. Ta ryzykowna, rozegrana na granicy artystycznej pretensji koncepcja wymaga prawdziwego mistrzostwa. Guadagnino zdaje ten trudny egzamin, uruchamia autentyczną ekranową magię.
Tak jest w każdym razie przez wspomniane ¾ czasu trwania seansu. Później Guadagnino (niestety!) na gwałt próbuje spełnić standardowe wymogi współczesnego kina. A więc musi być wątek główny. Tę rolę spełnia historia zakazanej miłości Emmy i Antonio, a cały film momentalnie przesuwa się w stronę nieco egzaltowanego melodramatu. Na szczęście Emmę gra prawdziwa mistrzyni. Tilda Swinton ratuje tę część opowieści, a nawet nasyca ją specyficzną urodą. Ale i tak utrąca to jedną z głównych zalet obrazu: arcy-precyzyjnie utkaną materię wielowątkowości (pozostałe, nierzadko ciekawsze historie schodzą na dalszy plan). Razi też zakończenie. Reżyser serwuje zupełnie zbędną dawkę dramatyzmu. Także i tu próbuje cytować Czechowa, u którego arystokratyczne sielanki zwykły kończyć się specyficznym pęknięciem prowadzącym do bolesnej dekonstrukcji. Ale niestety; o ile Guadagnino bezbłędnie przyswoił prawidła budowania „magicznej nudy”, o tyle owe pęknięcie wychodzi mu cokolwiek sztucznie. Możliwe, że serwuje je zbyt późno. Na pewno Jestem miłością zyskałoby, gdyby konsekwentnie pozostało w sferze sugestii i subtelnych niedopowiedzeń.
Mogło to być arcydzieło. Zabrakło konsekwencji, odwagi, wiary we własną koncepcję. Ale i tak na tle współczesnego, bezmyślnie stawiającego na dynamikę zdarzeń kina Jestem miłością pozostaje propozycją wyjątkową.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze