„Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech”, Stig Dagerman
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDagerman wybrał się z rodzinnej Szwecji, żeby zobaczyć jak wiedzie się Niemcom na gruzach dwunastoletniego imperium. To zbiór tekstów z tej właśnie podróży. Pod względem literackim Niemiecka jesień jest jednym z najlepszych reportaży, jakie ukazały się w ostatnich latach. Warto przeczytać, pamiętając jednocześnie, że, jeśli nie liczyć terenów zajętych przez Rosjan, alianci stosunkowo łagodnie potraktowali pokonanego przeciwnika.
Niemcy po II wojnie światowej zostały podzielone na cztery strefy okupacyjne, podporządkowane nominalnie zwycięskim państwom. W trzech faktycznie dominowali Amerykanie. Stig Dagerman wybrał się z rodzinnej Szwecji, żeby zobaczyć jak wiedzie się Niemcom na gruzach dwunastoletniego imperium. Niemiecka jesień jest zbiorem tekstów z tej właśnie podróży.
Trudny to temat i zapewne dlatego Dagerman od razu określa swoją perspektywę. Dziennikarz (…) powinien zatem okazać większą pokorę, pokorę wobec cierpienia, nawet zawinionego, jako, że cierpienie zawinione jest równie dotkliwe jak niezawinione, tak samo odczuwalne w żołądku, piersi i stopach, i ten w trzech miejscach ulokowany ból powinniśmy mieć w pamięci w obliczu wrogiego podmuchu goryczy unoszącego się w deszczowej, powojennej, niemieckiej jesieni, pisze. I zaraz zagłębia się w tę jesień, którą oddaje w eleganckich, niesłychanie plastycznych miniaturkach. Mamy pociąg, gdzie kilkadziesiąt osób tłoczy się w jednym przedziale. Huncwoty kradną wszystko, co się da, nie okazując skruchy. Matka wysyła dzieci do szkoły, choć żadnej szkoły nie ma – byłoby dobrze, gdyby załatwiły coś do jedzenia. Człowiek, którego cała rodzina zginęła w nalocie, snuje się niczym duch po okolicy. Wychudzony nastolatek za wyłudzone pieniądze planuje dopłynąć do Ameryki, lecz dotrze najwyżej do Hamburga.
Dagerman jest świadkiem błyskawicznej klęski idei denazyfikacji. To niepowodzenie ma kilka przyczyn. Pierwszą, być może najważniejszą, jest niemożliwość dokonania przemiany moralnej w narodzie gwałtownie strąconym z piedestału prosto w głód i nędzę. Kiedy człowiekowi brakuje na chleb, myśli głównie o pustym żołądku i rozważanie natury moralnej, osobowościowej znajduje się poza jego zasięgiem. Tragiczna sprawiedliwość wyrażona w fakcie, że niedawni okupanci sami znaleźli się pod okupacją nie może przełożyć się na żadną konkretną zmianę.
Reszty dopełnia tak zwany czynnik ludzki. Poza największymi zbrodniarzami, skazanymi w procesach norymberskich (i tymi, wydanymi państwom, w których popełnili swoje zbrodnie) większości nazistów wszystko uchodzi na sucho. Dorobili się na swojej pozycji, mają odpowiednich świadków, gotowych dowieść ich niewinności, kończy się więc na grzywnach, niekiedy w naturze. Obrywają płotki, odpowiedzialne raczej za uczestnictwo w strukturach partii nazistowskiej niż za konkretne uczynki. W tle młodzi kłócą się ze starymi. Pierwsi oskarżają drugich, że trzymali strzemię, gdy Hitler dosiadał konia. Ci z kolei wskazują młodych jako skorumpowanych bez reszty przez poprzedni system i odmawiają im prawa uczestniczenia w życiu publicznym. Chłopi klepią biedę. Uchodźcy z miast przeklinają chłopów, żądających zegarka za worek ziemniaków. I tak dalej.
Takie obrazy w naturalny sposób budzą współczucie. Zwłaszcza, jeśli ludzie naprawdę winni znaleźli się, w ten czy inny sposób, poza zasięgiem karzącego ramienia prawa. Warto Niemiecką jesień przeczytać, pamiętając jednocześnie, że, jeśli nie liczyć terenów zajętych przez Rosjan, alianci stosunkowo łagodnie potraktowali pokonanego przeciwnika. Być może niektórzy czytelnicy – jak ja – nie potrafią wykrzesać w sobie aż tak wiele właściwej dla Dagermana szlachetności. Może po prostu tam nie byłem? Wiem co innego. Pod względem literackim Niemiecka jesień jest jednym z najlepszych reportaży, jakie ukazały się w ostatnich latach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze