„Bracia”, Jim Sheridan
DOROTA SMELA • dawno temuOto historia toksycznego miłosnego trójkąta z wojną w tle. Tematem filmu nie jest jednak trudna miłość, ale syndrom stresu pourazowego, plagi dziesiątkującej środowiska militarne. Uznany za martwego żołnierz powraca z wojny ze skazą, której nie da się ukryć pod lśniącymi medalami. Przemyślany, precyzyjnie skonstruowany scenariusz. Gwiazdorskie trio z niemałą wprawą odgrywa wszelkie dysfunkcje i dramaty.
Przyznaję, że nie jestem zwolenniczką amerykańskich przeróbek światowej kinematografii. Przy czym nie mam nic przeciwko ponownemu ekranizowaniu azjatyckich horrorów, które owszem, bywają kulturowo dość hermetyczne. Nie widzę natomiast żadnych artystycznych przesłanek do kopiowania europejskiego kina obyczajowego. Remake jest uzasadniony, kiedy jakiś stary scenariusz fantasy zyskuje z czasem szansę lepszego odwzorowania, albo kiedy film zestarzał się na poziomie obyczajowym lub aktorskim. Uaktualnianie Braci jest zabiegiem tyleż bezsensownym, co czysto zarobkowym. Bo duński pierwowzór z 2004 r. to świetnie zrealizowane i znakomicie zagrane kino. Wersja hollywoodzka niewiele w nim zresztą zmienia.
Oto historia toksycznego miłosnego trójkąta z wojną w tle. Tytułowi bracia różnią się jak dzień i noc. Starszy to przykładny obywatel, wzorowy mąż i ojciec, który idąc w ślady własnego rodzica, służy ojczyźnie podczas wojny w Afganistanie. Młodszy natomiast właśnie wyszedł z więzienia i naprzykrza się rodzinie. Kiedy podczas misji zwiadowczej śmigłowiec Sama zostaje zestrzelony, żołnierz zostaje uznany za zmarłego. Nikt nie wie, że Amerykanin miesiącami przetrzymywany jest w górach przez talibów. Tymczasem Tommy, wcześniej mocno związany z bratem, po kilku pijackich epizodach postanawia odkupić swoje grzechy, pomagając jego bliskim. By przełamać wrogość wdowy, zabiera się za niedokończony przez Sama remont kuchni w ich domu. To diametralnie zmienia relacje między nim i bratową. Wkrótce w wyniku wzajemnego pocieszania się po stracie między krewnymi rodzi się intymność. I właśnie wtedy niespodziewanie nadchodzi wiadomość z frontu.
Wbrew temu, co można wywnioskować z powyższego streszczenia, tematem filmu nie jest trudna miłość, ale syndrom stresu pourazowego, plagi dziesiątkującej środowiska militarne. Uznany za martwego żołnierz powraca bowiem z wojny ze skazą, której nie da się ukryć pod lśniącymi medalami. Opowiedziana tu historia uświadamia, że na współczesnym polu bitwy trudno o prawdziwe, staromodnie definiowane bohaterstwo. Bo jak już kiedyś powiedział mistrz Yoda — zabijanie nikogo wielkim nie czyni. Z drugiej strony najlepszych potrafi zmienić w ludzkie bestie. Być może więc ci, którzy świadomi swej słabości unikają podobnych wyzwań, są zdrowsi psychicznie i dzięki temu zachowują zdolność do nieustannego kształtowania swojego profilu moralnego, jak widać na przykładzie syna marnotrawnego — Tommy'ego. Nie bez znaczenia pozostaje tu też oczywiście wpływ seniora rodu, który sam był ofiarą stresu pourazowego i następnie przeniósł patologiczny mechanizm na rodzinę, krzywdząc obydwu synów.
Ten, bez wątpienia przemyślany, precyzyjnie skonstruowany, scenariusz trudno było zepsuć. A mimo to końcówka amerykańskiej wersji trąci banałem i tanim moralizatorstwem. Nie można się za to przyczepić do gwiazdorskiego tria, które z niemałą wprawą odgrywa wszelkie dysfunkcje i dramaty. Tobey Maguire ze swoją niejednoznaczną fizjonomią (w drugiej części filmu drastycznie odchudzony) potrafi wprawnie balansować między wizerunkiem grzecznego chłopca i szaleńca. A jednak duński pierwowzór wydaje się tchnąć większym autentyzmem, przez co jest po prostu bardziej przejmujący. Tam była ludzka historia, tu ma się wrażenie drogiej, dobrze zrealizowanej produkcji. Trochę więcej spodziewałam się po Jimie Sheridanie, reżyserze W imię ojca i Mojej lewej stopy. Mimo to warto wybrać się do kina. Najlepiej w ramach badań porównawczych. Duński film Bracia wciąż można kupić na DVD.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze