Jakim ojcem jest orzeł biały?
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuSurowym. Dominującym. Obojętnym. Nieudolnym. Majestatycznym do granic parodii. Wbrew alarmująco niskim statystykom polskiej dzietności – dosyć płodnym. A może po prostu buja (czytaj: wisi) zbyt wysoko i nie słyszy nawoływań w Sejmie ani głosów z innych debat, którym dumnie patronuje. Tradycyjnie zajęty swoimi ważnymi sprawami, bo raczej nie polowaniem dla utrzymania rodziny… Nie mowa tu o Polaku, mowa o państwie.
Surowym. Dominującym. Obojętnym. Nieudolnym. Majestatycznym do granic parodii. Wbrew alarmująco niskim statystykom polskiej dzietności – dosyć płodnym. A może po prostu buja (czytaj: wisi) zbyt wysoko i nie słyszy nawoływań w Sejmie ani głosów z innych debat, którym dumnie patronuje. Tradycyjnie zajęty swoimi ważnymi sprawami, bo raczej nie polowaniem dla utrzymania rodziny… Nie mowa tu o Polaku, mowa o państwie.
Czy jest możliwe, aby w kraju świeckim, podobno tolerancyjnym, podobno dość liberalnym, ludzie mieli zero edukacji seksualnej, wstydzili się kochać a nawet rozmawiać o tym, nie mogli planować rodziny w zgodzie z własnymi przekonaniami, bali się farmaceuty, lekarza, księdza i sąsiada, szeptem wymawiali słowa „in vitro” i inne, równie potworne?
Tak, jest możliwe, gdyż nasze państwo jest konserwatywne, a w zasadzie kryptowyznaniowe, i wszystko co „złe” musi odbywać się w głębokim ukryciu. Nawet jeśli wyraźne zapisy prawa zezwalają na jawność. Czasem się dziwię, że aż tylu ludzi potrafi bohatersko się od tego wszystkiego uniezależnić i ma odwagę tak po prostu, zwyczajnie… mieć dzieci.
Chylę czoło przed ich decyzjami, podejmowanymi w sytuacji represji, kryzysu ekonomicznego i matactw moralnych. Dziś urodzone maluchy nadal będą zbierać gorzkie żniwo tego, co się dzieje. Czy zdołają nasz kraj zmienić a przynajmniej pchnąć w nieco innym kierunku? Nie wiem, ale nie zazdroszczę im tej misji.
Ja się już nie rozmnożę…
…ale moje przyjaciółki, ich dzieci, wnuki – czemu nie? Mile mnie zaskoczyła debata nad niekonstytucyjnym pobieraniem opłat za drugi kierunek studiów. Studenci wprawdzie nie są dziećmi, pozostają jednak pod rodzicielskimi skrzydłami, a te bywają przykrótkie. Państwo zaskoczyłoby mnie jeszcze milej, gdyby pochyliło się nad Polakami w wieku 0–18 i stało się opiekuńcze w sposób niewypaczony. Obalenie komunizmu nie zwalnia go z tego obowiązku.
W znienawidzonym ustroju dzieci były „równe” o tyle, że za darmo miały żłobki, przedszkola, szkoły, studia, kolonie etc. Dlatego rodzicom opłacało się pracować w budżetówce i brać nadgodziny, wynikał z tego konkretny pieniądz dla rodziny. A ci bogaci i tak byli bogaci. Latorośle jednych i drugich spotykały się na lekcjach i na wakacjach. Może i były konflikty na tle ładniejszych podkolanówek i smaczniejszych śniadań, ale dzieciaki się integrowały masowo, bez potrzeby nazywania placówki mianem „integracyjnej”. I nawzajem od siebie uczyły się życia.
Dziś panuje izolacjonizm – nie tylko osiedlowy, także oświatowy, od kołyski. Mój znajomy, ojciec czwórki, wygłosił niedawno na wywiadówce obrazoburczy tekst:
Jedyna przewaga szkół prywatnych nad publicznymi jest taka, że uczniowie zamożni płacą za narkotyki z kieszonkowego, a biedni w tym celu kradną i się prostytuują.
Jakimś cudem, przy niewielkiej frekwencji, inni rodzice go nie zagryźli.
Wśród dzieci (jak i w całym społeczeństwie) notuje się niespotykany wcześniej, kreślony tłustą linią podział na strefę sukcesu i na slums. To nie sprzyja integracji, tylko wzajemnej nienawiści i wzgardzie. Trudno strony winić. Wiadomo, że w krajach rozwiniętych dobrobyt jest odwrotnie proporcjonalny do gęstości zaludnienia a wsparcie państwa dla rodzin i samotnych matek – ogromne. Polska takim krajem nie jest.
Mamy jedynie kulawą opiekę społeczną, która „myli się” w ocenie sytuacji i interweniuje albo za późno, albo przedwcześnie. Dlatego między innymi polskie dzieci są bite, maltretowane psychicznie, zabijane z okrucieństwa czy bezradności – lub odbierane dobrym, ale ubogim rodzicom. Marazm organizacyjny powoduje, że łatwiej państwu utrzymać dziecko w tzw. placówce, niż przekierować fundusze do biologicznych rodzin czy uprościć procedury adopcyjne. Mamy prawo mierzyć „zamiar podług sił” planując liczebność rodziny, to nasza osobista decyzja i pragnienie, aby na przykład dwójce naszych dzieci żyło się łatwiej i dostatniej, niż piątce. Bo zapewnienie jakości życia potomstwu leży w naszych rękach, jesteśmy w tej kwestii osamotnieni. Państwo nie umie policzyć, ile kosztuje utrzymanie godnej egzystencji jednego człowieka, lub powtarza, że nie ma z czego dokładać. A każde dziecko świadomie powołane na świat winno być nakarmione, ubrane, bezpieczne, zaopiekowane, wykształcone wedle swoich ambicji i możliwości, wypoczęte i zadbane w sensie medycznym. Utopia? Nie, rozsądek i logika.
Klauzule a deklaracje, przysięgi a przyrzeczenia
„Afera” z profesorem Bogdanem Chazanem pokazuje kolejną smutną prawdę: jak bezradne jest polskie prawo wobec pokrętnych interpretacji, dokonywanych pod sztandarem wiary. Pan profesor uważa, że etyka jest i winna być ponad prawem.
Po pierwsze, niebezpieczny to pogląd, bo w różnych czasach i kulturach różne są etyki, jednej nie ma. Nie ucinamy rąk za kradzież i nie wieszamy bez sądu – pardon, nie wieszamy wcale…
Po drugie, pogląd wynikający z nieznajomości polskiego ustawodawstwa (mam nadzieję, że nie ze złej woli). Od 18 lat bowiem funkcjonują w Ustawie o zawodzie lekarza i lekarza stomatologa (jak i w wewnętrznym Kodeksie Etyki Lekarskiej) jasne zapisy wynikające z klauzuli sumienia: lekarz w istocie ma oficjalne prawo odmówić określonych czynności niezgodnych z jego sumieniem – o ile spełni DWA warunki.
Jeden już został nagłośniony – to skierowanie pacjenta „z innym sumieniem” do innego lekarza. Drugi jest niemniej istotny – odmowa tak, o ile czynność medyczna nie wymaga natychmiastowej (szybkiej) interwencji. A wydaje się, że noszenie w macicy nieodwracalnie uszkodzonego, właściwie niezdolnego do życia płodu to właśnie taka sytuacja i nie ma tu czasu na dywagacje. Kobieta nie jest inkubatorem do podtrzymywania egzystencji, która de facto nie ma szans przetrwania. Zmuszanie jej do tego wiedzie do niewyobrażalnej traumy. Profesor złamał oba warunki. Prawodawstwo USA opowiada się rygorystycznie za suwerennością lekarzy i zakazuje ich karać w takich wypadkach. Póki co, żyjemy jednak w Polsce.
O ile jeszcze klauzulę sumienia i niezawisłość określonych profesji potrafię uszanować, o tyle deklaracja wiary osoby wykonującej dowolny zawód nic a nic mnie nie obchodzi, podobnie, jak nie prowadzę ewidencji znajomych chodzących na pielgrzymki lub nie. Wiara, wyznanie to prywatne sprawy każdego człowieka — pojęcia dużo szersze i obciążone liczniejszymi konsekwencjami niż sumienie (posiadane również przez niewierzących). Jeśli zatem reguły wyznaniowe uniemożliwiają komuś wykonywanie obowiązków służbowych, osoba taka winna zmienić zajęcie.
Prosty przykład. Lekarz, który dostaje drgawek słysząc o badaniach prenatalnych i natychmiast podejrzewa pacjentkę o szukanie pretekstu do aborcji, to nie lekarz, lecz konował. Wiedza medyczna zaszła powiem tak daleko, że umożliwia leczenie chorób i korygowanie wad płodu jeszcze w łonie matki, także metodami chirurgicznymi. Oczywiście do granicy pozytywnych rokowań.
Zapobieganie ciąży, o ile mi wiadomo, też nie jest jeszcze przestępstwem, a metod istnieje bardzo wiele i mamy prawo wyboru. Niestety, nie zawsze jest możliwość wyboru lekarza. Ten, kto pacjentce taki wybór utrudnia, zamiast ułatwiać, postępuje niemoralnie i łamie prawo. Powinien sięgnąć do tekstu składanego przez siebie przyrzeczenia lekarskiego, które jest daleką i wielce uogólnioną wersją przysięgi Hipokratesa. W starożytnym tekście jest mowa i o pomocy w samobójstwie, i o podawaniu środków poronnych. We współczesnym nie. Lekarz ma pomagać ludziom i nieść ulgę w cierpieniu (znieczulenie przy porodzie się tu nisko kłania). Pozostałe kwestie regulują ustawy.
Dziecko nie żyje powietrzem
Jeśli państwo pragnie mieć więcej dzieci, musi pomóc rodzicom je utrzymać na cywilizowanym poziomie, nie na krawędzi ubóstwa. To nie mają być ochłapy w postaci żałosnych zapomóg, tylko dodatki rodzinne proporcjonalne do potrzeb, stypendia i wszelkie możliwe dotacje. Jeśli zaś państwo tych pieniędzy nie ma, niech nie nawołuje do płodzenia, tylko stworzy obywatelom warunki do zarządzania własną płodnością zgodne z Konstytucją – między innymi bez względu na poglądy religijne, ale przecież nie tylko…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze