Najskuteczniejsza dieta
KAJA FIETKIEWICZ • dawno temuWiele razy próbowałam zacząć się odchudzać. Dokładnie tak - zacząć, ponieważ, niestety, nigdy z tym odchudzaniem daleko nie zaszłam. Przetestowałam wiele restrykcyjnych diet, jednak niektóre z nich przypominały bardziej tortury, niż porady jak zdrowo się odżywiać tracąc przy tym zbędne kilogramy. Ale odkryłam chyba złoty środek.
Zadałam sobie pytanie — jakim kosztem mam schudnąć? Jeżeli dzień ma zaczynać się od czarnej kawy bez mleka ani cukru i tak też się kończyć, to chyba coś jest nie w porządku. W mojej wyobraźni powstaje od razu obraz ciężkiego dnia z bólem głowy i brzucha. W końcu kawa nie da mi wystarczająco dużo energii, a jedynie może przyprawić o rozstrój żołądka. Gdzie witaminy i niezbędne do życia składniki?
Oczywiście diety to ciężka sprawa, walka z samym sobą i ze swoimi słabościami. Często decydując się na jakąś, obiecywałam sobie, że tym razem dam radę. Jednak to pozytywne nastawienie i silna wola mijają bardzo szybko. Po całym dniu głodówki budziłam się w nocy i gdy nikt nie patrzył, opróżniałam lodówkę ze wszystkiego, co tylko nadaje się do zjedzenia.
Jeżeli wytrzymywałam dłużej (na przykład 3 dni na samej marchewce i sałacie) dochodziłam do wniosku, że skoro tak daleko doszłam, to chyba mogę się w jakiś sposób nagrodzić, na przykład sporym kawałkiem pizzy czy też przepysznym ciastem lub tabliczką czekolady. I jak to się kończyło? To nagradzanie samej siebie trwało przez kolejny tydzień, potem natomiast dochodziłam do wniosku, że do licha z tą dietą, bo zamiast schudnąć przybierałam kolejny kilogram. Miałam poczucie winy, bo znów mi się nie udało, dopadała mnie melancholia i zwątpienie. Topiłam więc smutki… w gorącej czekoladzie, przegryzałam je batonikiem, zapominałam o wszystkim dzięki ciepłemu jabłecznikowi. I znów znajdowałam się w punkcie wyjścia. Czy wam też się tak zdarzało?
Po ostatniej diecie płynnej, która również się nie udała, bo chodziłam głodna jak wilk i równie wściekła, znalazłam jednak rozwiązanie. Obiecałam sobie, że nie schudnę błyskawicznie, że nie zrzucę w ciągu zaledwie dwóch tygodni siedmiu kilogramów. Postanowiłam uzbroić się w cierpliwość i wytrwałość. Zaczęłam od zmiany zwyczajów żywieniowych. Jednym z pierwszych było niejedzenie przed telewizorem. Oglądając ciekawy film jadłam automatycznie i nawet nie czułam, że byłam syta. Zaczęłam celebrować każdy posiłek, danie ładnie układałam na talerzu — najlepiej małym, wtedy miałam złudzenie, że jedzenia jest dużo więcej. Starałam się jeść w ciszy i spokoju.
Drugą ważną zasadą, którą wprowadziłam do swojego życia to jedzenie kilka godzin przed snem. Śmieszą mnie opinie niektórych, że nie należy jeść po godzinie 18. Oczywiście, jeżeli ktoś chodzi spać o 21. Ja kładę się znacznie później. Dlatego sama wyznaczyłam sobie czas ostatniego posiłku, 3 godziny przed zaśnięciem, czyli o 20. Kolacja oczywiście nie była sycąca, w końcu nie potrzebowałam tak wiele energii, żeby spać. Obfite przyrządzałam za to śniadanie i tak spalałam wszystkie te kalorie w ciągu dnia – głównie na spacerze, bo do sklepu i pracy zaczęłam chodzić na własnych nogach, zamiast jeździć samochodem. Owszem uciekały mi ponad dwie godziny dziennie, ale wraz z nimi gubiłam kilogramy, wyrabiałam mięśnie łydek, zmniejszałam obwód bioder, a do spodni zaczęłam nosić pasek.
Przestałam zadręczać się postanowieniami typu „od jutra jem tylko sałatkę”. Wystarczy, że wymieniłam pewne produkty na inne. Zamiast białego chleba — pełnoziarnisty. Zamiast tłustego mięsa — mięso chude i ryby. Ograniczyłam spożycie słodyczy. Jadłam je tylko jednego dnia, w sobotę – wtedy piekłam ciasto lub pochłaniałam deser lodowy — w końcu każdy potrzebuje chwili zapomnienia. Poza tym zaczęłam jeść dużo warzyw a mniej zapychaczy typu kluski, makaron, ryż. Pokochałam wodę. Wiedziałam, że mi pomoże, oczyści mój organizm z toksyn i odświeży umysł. Piłam jej jak najwięcej, ograniczyłam natomiast spożycie kofeiny — kawa, cola itd. poszły w zapomnienie, nawet ta light. Wbrew pozorom alkohol jest również bardzo tuczący, zawiera ogromne ilości pustych kalorii. Dlatego też ograniczyłam jego spożywanie.
Do tego wszystkiego dorzuciłam jeszcze trochę ruchu: wieczorny spacer, używanie schodów zamiast windy, od czasu do czasu basen lub siłownia. I już po tygodniu zauważyłam, że powoli chudnę, przy czym nie szkodzę swojemu zdrowiu, a nawet je wspomagam. Nie czuję się winna, nie myślę o tym, że jestem głodna, że nie mogę tego, tamtego. Najważniejszy jest w tym wszystkim mój zdrowy rozsądek! Chudnę powoli, ale konsekwentnie.
Na wypadek, gdyby coś mi się odwidziało, a rozsądek zachorował, nie zapominam również o tym, że wszystkie kobiety są piękne, bez względu na to, ile ważą.:)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze