„Body/Ciało” Małgorzata Szumowska
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZachodni krytycy po berlińskich pokazach pisali o „czarnej komedii”, a nawet o „feel-good movie”. Nie bez powodu. Nie chcę zbyt wiele zdradzić, ale „Ciało”, to film, z którego wychodzi się z uśmiechem na twarzy. To inteligentna porcja nadziei na wynos. Warto ją sobie zaaplikować.
Nigdy nie byłem fanem Szumowskiej. Drażniła mnie jej poza skandalistki, skłonność ku gazetowej publicystyce, mnożenie kontrowersji, stawianie tezy tam, gdzie oczekiwałbym dialogu z widzem. Stąd informacja, że reżyserka (taki był pierwotny zamysł) planuje film o anoreksji, autentycznie mnie przeraziła. Strachu nie rozproszyła (nie pierwsza, ale naprawdę ważna, Srebrny Niedźwiedź) nagroda na festiwalu w Berlinie. Ale wątpliwości zniknęły już po kwadransie projekcji. Bo „Ciało” to zupełnie nowa Szumowska. Dojrzała, wyważona, delikatna. Dowcipna i mądra jednocześnie.
Bohaterów łączy tu (a jak się niebawem okaże, także dzieli) ból po stracie bliskiej osoby. Cyniczny, zmęczony życiem (i „grzebaniem w trupach”) prokurator Janusz (Gajos) nie może odnaleźć się po tragicznej śmierci żony. Nie potrafi też nawiązać kontaktu z córką, cierpiącą na anoreksję Olgą (Suwała). Kiedy Olga po nieudanej próbie samobójczej trafia do szpitala oboje poznają Annę (Ostaszewska). Terapeutkę, zwolenniczkę niekonwencjonalnych metod, która (po śmierci synka) zyskała umiejętność kontaktowania się ze zmarłymi. Anna twierdzi, że mama Olgi (żona Janusza) pragnie z nimi porozmawiać.
To najodważniejszy (i zdecydowanie najlepszy) film w karierze reżyserki. Śmierć, cierpienie, trauma, New Age, a nawet duchy: jeden fałszywy ruch obarczyłby „Ciało” nieznośną pretensją. Ale Szumowska błędów nie popełnia. Stawia na empatię, niedopowiedzenie, kapitalnie operuje humorem, jest pełna dystansu. O najtrudniejszych sprawach mówi z zaskakująca lekkością. Śmiało operuje kontrastami, zestawia ze sobą skrajnie różne postawy. Sceptycyzm rywalizuje tu z wiarą, fizyczne z metafizycznym. Tytułowe „Ciało” to swoisty klucz, symbol tego co namacalne, ale przede wszystkim punkt wyjścia. Bo wszystkie obecne tu (młode, stare, chore, zdrowe) „ciała” skazane są na niespełnienie, wszystkie chcą sięgnąć dalej. Co ważne: Szumowska nie szuka łatwych odpowiedzi. Wielokrotnie zastawia pułapkę na widza i kiedy już wydaje się, że postawi tezę, zgrabnie się wycofuje, zostawia przestrzeń dla własnej interpretacji, pozostaje niejednoznaczna. Tu najskuteczniejszą bronią okazują się wspomniane dystans i humor. „Ciało” bywa (scena otwierająca film, czy kapitalny epizod Dałkowskiej z utworem Republiki w tle) autentycznie przezabawne, ale nigdy nie nabija się z cierpienia, wiary czy nawet zabobonu. Bo najważniejsze są tu nie idee, czy kolejne płaszczyzny interpretacji, ale – po prostu – człowiek. Zwyczajnie ludzki w swoim zagubieniu, cierpieniu, chęci przezwyciężenia problemów. Dlatego tak łatwo utożsamić się z bohaterami „Ciała”. Zwłaszcza, że są oni znakomicie zagrani. Całą trójkę łączy odczuwalna chemia. Gajos jak zwykle przykuwa uwagę w każdym ujęciu, ale najbardziej zaskakują Ostaszewska i (ponoć znaleziona na facebooku) debiutantka Suwała. Pierwsza dystansuje się od dotychczasowego wizerunku, jest kapitalnie autoironiczna. Druga bierze na siebie najtrudniejsze (szpitalne, samobójcze) sceny. Ale ma ewidentny instynkt, czuje ekran, rozumie zamysł reżyserki i ani razu nie posuwa się za daleko. Fałszywa nuta z jej strony mogłaby zaprzepaścić całą subtelność „Ciała”. Tak się nie stało. To brawurowa rola i niezwykle efektowny debiut.
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/8Nqi6rIcdTm/34_body_cialo_34_-_zwiastun&autoplay=true[/Wrzuta]
Cóż dodać? Na pewno, że Szumowska jest w swojej wypowiedzi oryginalna. Historia pachnie tak traumą w stylu Dogmy, jak i „pokrzepieniem serc” w stylu Sundance. Ale nic z tych rzeczy. Reżyserka nie trywializuje pokazywanych problemów, pomaga je jedynie oswoić. I dlatego namawiam wszystkich, których potencjalnie odstraszają hasła typu „śmierć, cierpienie, anoreksja” itd. Zachodni krytycy po berlińskich pokazach pisali o „czarnej komedii”, a nawet o „feel-good movie”. Nie bez powodu. Nie chcę zbyt wiele zdradzić, ale „Ciało”, to film, z którego wychodzi się z uśmiechem na twarzy. To inteligentna porcja nadziei na wynos. Warto ją sobie zaaplikować.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze